Australia

JACY SĄ AUSTRALIJCZYCY, CZYLI OBSERWACJA UCZESTNICZĄCA MIESZKAŃCÓW DOWN UNDER.

Co myślałam o Australii, zanim do niej przyjechałam? Myślę, że moje podejście było mocno idealistyczne. Wieczne lato, blondwłosi surferzy przecinający fale na Bondi czy kangury czekające na każdym kroku – tak właśnie wyobrażałam sobie krainę Down Under. Jak więc wielkomiejska Australia wygląda w moich oczach po kilku miesiącach mieszkania w Sydney?

Powierzchowna uprzejmość

Idę na pierwsze sydnejskie zakupy do supermarketu. Na widok mango w moim koszyku sprzedawczyni rozpromienia się i zaczyna dyktować przepis na swoje ulubione danie z tym owocem. Po kilku wizytach w kawiarni za rogiem Izzy wita mnie po polsku i nie muszę już nawet przypominać, co zamawiam. Nie ma sklepu czy punktu usługowego, gdzie nie witałby mnie uśmiech, uprzejmość i dłuższa pogawędka – o ile mam na nią danego dnia ochotę. Szybko zauważam też jak to jest po drugiej stronie – w knajpie ciągle prawię uprzejmości klientom, inaczej moje zachowanie uznane by było za niegrzeczne.

Mimo to, uważam australijską życzliwość za powierzchowną. Znajomi, którzy przyjeżdżają podróżować po Australii zdają się być zachwyceni ludźmi. – Wszyscy są pogodni, uprzejmi, sami do nas zagadują czy udzielą pomocy, jak zostaną o nią poproszeni – słyszałam to już od tylu osób. Perspektywa jednak zmienia się, gdy się w Australii mieszka. Mimo luzackiego i otwartego podejścia do życia, bardzo ciężko się z Australijczykami zaprzyjaźnić. Mam wrażenie, że znakomita większość z nich trzyma się swojej starej paczki znajomych i nie ma ochoty na zawieranie nowych znajomości, szczególnie z obcokrajowcami, którzy zdają się tu być tylko na chwilę. Patrzę na to z pewną dozą smutku, przypominając sobie ile fantastycznych przyjaźni zawarłam przez ostatnie lata w Polsce. Kilka dni temu podjęłam ten temat ze znajomą Australijką, która po latach mieszkania w Sydney przeprowadziła się do Melbourne. – To nie jest ciężkie tylko dla was – ja po roku mieszkania w Melbs nie znalazłam żadnej bliźniaczej duszy – odparła.

 

No worries & all good

To chyba najczęściej słyszane wyrażenia w kraju Down Under. Dla wielu Australijczyków problemy zdają się nie istnieć. Ile to razy miałam w pracy sytuację, kiedy trzeba było rozwiązać jakiś problem, gdzie zamiast o nim porozmawiać i spróbować znaleźć rozwiązanie, słyszałam tylko – No worries, wszystko będzie ok! Raz próbowałam przycisnąć moją menedżerkę do rozmowy o konflikcie w naszym zespole, a ta, totalnie zaskoczona, odparła jedynie: nie wiem, co mam Ci powiedzieć, nie jestem nauczona, jak rozmawiać o takich sprawach.

Australia to niestety taki kraj, gdzie – nawet jakby się komuś waliło i paliło – to i tak odpowie Ci uśmiechem i dorzuci all good. Dlatego też, z drugiej strony, nie spodziewajcie się zrozumienia, jeśli będziecie chcieli z kimś porozmawiać o swoich problemach. Niestety.

 

Sportowy tryb życia

Dla wielu Australijczyków sport to nie tylko sposób na spędzanie wolnego czasu, to wręcz filozofia życia. Mieszkańcy tego kraju uwielbiają zacząć dzień od zajęć sportowych i tak już od 6 rano zapełniają się siłownie i sale do jogi, a ulice przecinają biegacze. Tych ostatnich nie brakuje też popołudniami, bo wielu Australijczyków lubi sobie po prostu pobiec z lub do pracy. W weekendy miłośnicy sportu już od samego rana tłumnie wypełniają okoliczne Parki Narodowe odbywając trekkingi na różnych trasach.

Pasja do sportu ma też swoje odzwierciedlenie w… modzie. Codziennie na ulicy, w sklepie, a nawet w knajpie spotykam mieszkańców Down Under w idealnych fitnessowych strojach, dotyczy to głównie pań. I nie, te panie nie są w drodze na siłownię. Z kolei w dzielnicy biznesowej Sydney nikogo nie dziwią żarówiastokolorowe buty sportowe noszone do idealnie skrojonego garnituru czy typowej korposukienki, bo Australijczyk w pracy będzie nosił eleganckie buty, ale drogę do pracy przebędzie w najkach. Wygoda ponad wszystko!

 

Australijskie imprezowanie

Jak już wspomniałam, wielu Aussies rozpoczyna swój dzień wyjątkowo wcześnie i ma to też swoje odzwierciedlenie w stylu imprezowania. Najpopularniejszy sposób na spędzenie czasu ze znajomymi to grill, zwany tu barbie, podlewany sporą ilością piwa. Nie spodziewajcie się jednak zostać zaproszeni na taką imprezę na godziny popołudniowe, jak u nas w Polsce. Australijski grill rozpoczyna się bowiem około południa i trwa normalnie do 21-22, no bo przecież… następnego dnia trzeba wstać pobiegać lub wyruszyć na trekking!

Lokalne bary zamykają się stosunkowo wcześnie, a chociażby w Sydney można się do nich najpóźniej wejść d0 1:30 ze względu na tak zwany lockout, czyli prawo zabraniające dłuższego imprezowania. A jeśli już przy imprezowaniu jesteśmy, to warto wspomnieć, że Australijki na imprezy ubierają się dosyć specyficznie, by nie rzec – wulgarnie. Koronkowy stanik, pas na biodrach udający miniówkę lub dekolt do pępka zdają się być najpopularniejszymi stylizacjami na weekendowy wieczór.

 

Praca w biurze czy na budowie? To nie ma znaczenia

Marks, gdyby żył, to na pewno rozpływałby się nad sytuacją na rynku pracy w Australii. Pierwszą zasadniczą różnicą z Europą jest fakt, że w Australii pracy biurowej nie stawia się ponad pracę fizyczną. Płace w biurze i na budowie są zbliżone, a często robotnik z fachem w ręku potrafi zarabiać więcej, niż typowa biurwa. Największą różnicą jest jednak to, że nikt tu nie wstydzi się być robotnikiem, sprzedawcą ryb na osiedlowym targu, czy dostawcą pizzy – ludzie po pracy nie zrzucają swoich służbowych uniformów. Przysłowiowi robole w żarówiastopomarańczowych uniformach roboczych i specjalistycznych butach siedzący po pracy z kolegami w jednym z pubów to w Australii zupełnie normalny widok.

 

Australijska kuchnia

To, co zaskakuje w kraju Down Under, to australijska kuchnia, a tak naprawdę to jej… brak. Bo czy można nazwać kuchnią tosty ze słynnym Vegemite, steka z kangura czy burgera z plastrami ananasa i buraka? Śmiem wątpić, a te kilka typowych lokalnych dań nawet nie ma szans równać się z przebogatą kuchnią azjatycką czy włoską.

Mimo to, paradoksalnie, to właśnie różnorodność cechuje australijską kuchnię, szczególnie w dużych miastach. Nigdzie na świecie wcześniej nie widziałam tylu knajp z potrawami z całego świata, jak i tak różnorodnych produktów w sklepach czy piekarniach. To jedna z tych rzeczy, za którą uwielbiam Australię. Rano mogę zjeść na śniadanie mojego ukochanego bałkańskiego burka, na obiad skoczyć do Libańczyka, kolację zjeść w jednej ze świetnych azjatyckich knajp, decydując się, czy mam ochotę na kuchnię malezyjską, wietnamską, a może afgańską. W Sydney bez problemu dostanę moje ukochane portugalskie vinho verde, i to za niższą cenę, niż w Warszawie.

 

Totalne multi kulti

Przed przyjazdem do Australii doskonale zdawałam sobie sprawę, że będę miała do czynienia z istną mieszanką kulturową, ale nie myślałam, że… aż tak! Przecież koniec końców jak myślimy o typowym Australijczyku, to przed oczami pojawia się nam typowy długowłosy blondyn surfujący gdzieś na Bondi. Tymczasem typowy australijski mieszkaniec dużego miasta to Azjata, Hindus, Libańczyk, Grek czy Bałkańczyk. W Sydney znajdziemy niejedną dzielnicę, gdzie totalnie dominuje jedna z nacji. To właśnie z tego wszystkiego wynika tak duża różnorodność lokalnej kuchni. Inaczej sytuacja wygląda w małych miastach, gdzie nie jest już tak kolorowo, albo w Outbacku, gdzie większość stanowią Aborygeni. Choć i w tym przypadku niejednego zaskoczy, że około 75% ogółu Aborygenów mieszka w dużych miastach.

 

Naród alkoholików?

Daleka jestem od stawiania jednoznacznych osądów, ale nie raz już zaobserwowałam nieumiarkowanie Australijczyków w piciu i śmiem twierdzić, że mają z tym problem. Dla wielu z nich piwo po pracy to zamiast 1-2 kufli raczej 5-6. Mieszkańcy Down Under bez zażenowania stwierdzają, że święta Bożego Narodzenia czy Australia Day to idealna okazja do tego, by się nawalić. Ba, picie alkoholu nie dla smaku ani nie dla towarzystwa, tylko po to, by się zrobić, jest tu na porządku dziennym i co więcej –  jest uznawane za fajny sposób spędzenia wolnego czasu. W wielu australijskich firmach piwo jest na wyposażeniu biur. Nie jest też niczym dziwnym, że w piątki ten złocisty napój zaczyna się pić w pracy już po dwunastej i nie mam tu na myśli wychylenia jednej butelki.

W krainie Oz napoje procentowe dostaniemy jedynie w specjalnych sklepach, zwanych Bottle shop lub Bottle-O, otwartych maksymalnie do 22, lub licencjonowanych barach, pubach czy klubach. Jak widać, reglamentacja sprzedaży alkoholu w Australii na niewiele się zdaje.

 

Ze śmieciami na bakier

Jedna z rzezy, która zaskoczyła mnie praktycznie od razu po przyjeździe do Australii, to… śmieci. I nie mam tu na myśli odpadów walających się po ziemi (z tym – szczególnie w centrum Sydney – mogłoby być nieco lepiej, ale tragedii nie ma), a sposób ich segregacji i ogólne podejście do ekologii.

Jest to o tyle bliski mi temat, bo w Polsce przez kilka ostatnich lat pracowałam w firmie zajmującej się gospodarką odpadami. W miejscach, które odwiedziłam w Australii, widziałam tylko dwa rodzaje pojemników: na odpady zmieszane i papier/plastik, czyli dokładnie takie, które stoją w większości miast w Polsce. Tylko po Australii, jako po jednym z najlepszych krajów do życia na świecie, spodziewałabym się kilku frakcji odpadów, zupełnie, jak w Europie Zachodniej.

Ku mojemu zdziwieniu, tematyka ekologii w Australii mocno kuleje. I tak z jednej strony w lokalnych Parkach Narodowych prawie nie widuje się śmieci (od czego zresztą skutecznie odstraszają wysokie kary), tak reklamówki dalej rozdaje się w sklepach na potęgę. Zawsze, podkreślam, zawsze, kiedy w sklepie odmawiałam wzięcia foliówki i pokazywałam moją materiałową torbę, to spotykałam się z dziwnym, pełnym niezrozumienia spojrzeniem.

 

Zasady gonią zasady

Mimo, że Australijczycy wydają się wyluzowani, a z każdej strony atakuje nas No worries, to paradoksalnie jest to jeden z narodów jak najmocniej trzymający się i przestrzegający zasad. – Następnym razem każę Pani zawrócić do pasów. Proszę uważać, przechodzenie tu jest bardzo niebezpieczne – mówi mi pewien wyrostek, gdy w porcie w Hobart przechodzę nie na pasach przez wąską uliczkę, gdzie jest ograniczenie prędkości do 20 km/h. – Ile Pani dziś wypiła alkoholu i jakiego rodzaju? – pyta się mnie bramkarz przed wejściem do pubu. Od mojej odpowiedzi zależy to, czy mnie w ogóle do owego pubu wpuści. I ani waż się w tej sytuacji żartować? Bramkarze pod tym względem są śmiertelnie poważni. To tylko dwa przykłady z długiej listy mniej lub bardziej zadziwiających zasad obowiązujących w Australii. Czasami mam wrażenie, że mieszkam w Niemczech, a nie w kraju surferów!

Która z moich refleksji najbardziej Was zaskoczyła? Czego nie spodziewaliście się po Australijczykach? A może kompletnie nie zgadzacie się z którąś z moich opinii? Podzielcie się swoim zdaniem w komentarzu!


Chcecie dowiedzieć się więcej o Sydney? Przeczytajcie mój subiektywny przewodnik po największym mieście Australii! Fascynuje Cię Outback? Zobacz niesamowite miejsca w australijskim Outbacku?

You Might Also Like

8 komentarzy

  • Reply Dominika się wymyka 24/03/2017 at 08:46

    Hej! Jak fajnie, że tu trafiłam 🙂 sama mieszkam w Brisbane od dwóch miesięcy i z większością punktów tak bardzo się zgadzam! Z jednej strony ciągłe zagadywanie, how are you, all good, no worries, a z drugiej zamykanie się na nowe znajomości, pewna rezerwa, mnóstwo przepisów i zakazów, jak na przykład zakaz palenia papierosów na ulicach, nawet gdy przy śmietniku jest miejsce na pety 😉

  • Reply niesmigielska 24/03/2017 at 12:49

    uwielbiam czytac takie wpisy od kulis, o ludziach. kiedy juz się pozna jakiś nardów wystarczająco dobrze, żeby obalać stereotypy. i wtedy się okazuje, że nikt nie jest idealny 😉
    musze przyznac, że nie przyzwyczajona do takiej uprzejmości, jak tylko mam z nia styczność to czuję się nieswojo. nie wiem jak odpowiedzieć, czuję sie nieszczerze. ale z dwojga (nieuprzejmości a uprzejmości powierzchownej), chyba lepsza jest ta druga.
    no i pytanie – jak w takim azie razą sobie australijczycy jak naprawdę MUSZĄ rozwiązać jakiś problem? 😉

  • Reply Travelling Milady 24/03/2017 at 21:18

    Bardzo interesujące. Dziękuję za ten wpis, bo trochę mi odczarowałaś Australię. W moich wyobrażeniach wydawała się zbyt idealna, ale nareszcie do mnie dotarło, że ma swoje dobre i złe strony.

  • Reply Elżbieta 28/04/2017 at 14:42

    Świetny wpis, przeczytałam go z zainteresowaniem. Myślisz, że Australia ma więcej śmieci niż w Wielkiej Brytanii ) np Londyn.?? Picie alkoholu w pracy mnie trochę przeraża 🙁

    • Reply kamieverywhere 11/05/2017 at 07:55

      Śmieci na ulicach Australii praktycznie nie widać, gorzej z ich przetwarzaniem 😉 W Londynie na moje oko jest ich sporo więcej…

  • Reply Marcin 18/10/2017 at 05:21

    Calkiem akuratna diagnoza dzisiejszej wielkomiejskiej Australii,
    Ale oczywisice tzw suberbian Australia, czy regional Australia to juz supelnie inne swiaty.
    pozdrwiam
    Marcin (12 lat w Australii)

    • Reply kamieverywhere 18/10/2017 at 20:33

      Po regional/suburbian Australii miałam tylko okazję podróżować, a nie mieszkać tam, więc nie wypowiadałam się w temacie, choć domyślam się, że pod wieloma kwestiami się różni. ale nawet na największym zadupiu dostanie się super kawę 🙂

      • Reply Arek 04/11/2018 at 12:35

        Yyyyyyyyyyy wpisz ciekawy. Jestem na Gold Coast I tu jest duzo nativow. Jak a kims ostro pijesz to mozesz sie latwo zaprzyjaznic tylko ile jest warta taka przyjazn?

    Leave a Reply