Australia, Indonezja, Przemyślenia

MINUSY PODRÓŻY DOOKOŁA ŚWIATA (CZY DŁUGIEJ PODRÓŻY W OGÓLE).

Niech Was mnie mój fejsbuk i insta nie zmyli. Choć niewątpliwie podróż dookoła świata to moje najlepsze dotychczasowe doświadczenie życiowe, które niesie ze sobą mnóstwo pozytywnych rzeczy, to – jak wszystko – ma też swoje średnio fajne momenty. Jakie? Zerknijcie poniżej.

Tęsknota za ludźmi

Wiedziałam, że w którymś momencie podróży zapuka do moich drzwi, nie myślałam jednak, że aż tak we mnie uderzy. Tęsknotę przez duże T zaczęłam czuć w Auckland w połowie marca, czyli dopiero sześć miesięcy po wyjeździe z domu. Była to jednak tęsknota specyficzna, bo nie tęskniłam jedynie za rodziną i przyjaciółmi, których zostawiłam w Warszawie, ale też za przyjaciółmi z Sydney, gdzie mieszkałam przez kilka miesięcy. Było to podwójne uderzenie, z którym musiałam się zmierzyć i przyznam się Wam szczerze: łatwo mi nie było. Jak na razie – odpukać – tęsknota pojawia się rzadko i raczej w małych dawkach. Uważam, że w tego typu podróżach, kiedy wyjeżdża się na długi i nieokreślony czas, praktycznie nie da się jej uniknąć. Wiecie, jak zapobiec tęsknocie za bliskimi? Napiszcie mi o tym koniecznie!

 

Idealizacja domu

Nie raz łapię się na tym, że przy gorączkowym scrollowaniu fejsbuka zatrzymuję się przy jakimś zdjęciu na dłużej. Myślę, że z 80% z takich zdjęć to te przedstawiające Warszawę, często śródmiejskie okolice, w których mieszkałam przez ostatnie lata, lub jakże powszechne w ostatnich latach rozbiórki, chociażby słynnej Rotundy. Czasem ogarnia mnie lęk, że jak wrócę, to nie poznam części miasta lub będę się w nim czuła nieswojo. Z drugiej strony, nie raz i nie dwa chciałabym teleportować się do Warszawy choćby na pół godzinki, by móc odbyć spacer po mojej ukochanej Szpitalnej.

Brak obecności w Warszawie, to też wszystkie ciekawe wydarzenia, które mnie omijają, koncerty, a teraz siedzenie na plaży nad Wisłą do rana. Z jednej strony doskonale rozumiem, że to cena, którą płacę za to, by być w pięknych miejscach na końcu świata, ale nie raz się po prostu zwyczajnie zatęskni, kiedy widzę zdjęcie nadwiślańskiego świtu.

Ulica przy której mieszkałam w Warszawie

 

Znalezienie drugiego domu

Tego się zupełnie nie spodziewałam. Co prawda właśnie ze względu na znajomych i przyjaciół (a i przez to, że po prostu dobrze się czuję w dużych miastach) wybrałam Sydney na miejsce, w którym zamieszkam w Australii, ale nie przypuszczałam, jak wszystkie moje doświadczenia z pobytu w tym mieście wpłyną na dalszą część podróży. Sydney od początku polubiłam i zaczęłam traktować jako nowy dom. Relacje z moimi przyjaciółmi, którzy tam mieszkają, na miejscu tylko się rozwinęły, a w kryzysowych momentach mogłam liczyć na armię tych właśnie bliskich mi osób, czego już w Nowej Zelandii bardzo mi brakowało. Beato, Agato, Janku, Aniu, Bartku, Darku, Rohanie, Robinie i Dee – dziękuję za to, że jesteście! Tak naprawdę w pełni doceniłam mój drugi dom dopiero wtedy, gdy już na stałe wyjechałam z Sydney. Gdybym jednak miała teraz podejmować decyzję o tym, kiedy przyjechać do Sydney, to zrobiłabym to nie na początku, ale przynajmniej w połowie mojej podróży.

Najpiękniejszy widok na Sydney [i ten, za którym najbardziej tęsknię]

 

Zmęczenie byciem w drodze

Brak adresu zamieszkania czy – jak przez ostatnie dwa miesiące – brak chociażby łóżka, niewiadoma, gdzie spędzę kolejny dzień ani jaki będzie następny kraj, który odwiedzę w podróży, to na początku drogi bardzo kusząca perspektywa. Nie ukrywam, że wyruszyłam w moją podróż nie dlatego, że wcześniej nie miałam okazji podróżować (bo do zeszłego roku odwiedziłam bodajże 37 krajów), ale dlatego, że praca na etacie ograniczała moje podróże do sześciu tygodni w roku. Bardzo chciałam mieć przed sobą możliwość bycia w jednym miejscu tyle, ile mam na to ochotę, bez oglądania się na dni urlopowe. I kiedy w końcu ją mam to nie raz budzę się z poczuciem- ahh, jak fajnie byłoby się obudzić w moim domowym łóżku, wypić kawę na tarasie z widokiem na jabłonie i czereśnie zamiast spać w namiocie, samochodzie, kolejnym hostelu czy tłuc się godzinami autobusem z miejsca na miejsce.

Podróż z Ampany na Wyspy Togian w Indonezji

Trudność w byciu tu i teraz

Podróż to idealny moment, by żyć teraźniejszością. Zdecydowanie łatwiej jest mi się cieszyć poniedziałkowym porankiem gdzieś w podróży (nawet podczas ulewnego lub zimnego dnia), niż poniedziałkowym porankiem za biurkiem w korpo. I jak na co dzień nie mam raczej problemów z byciem tu i teraz, cieszeniem się właśnie trwającą chwilą, miejscami, które odkrywam (bo wiem, że wiele z nich prawdopodobnie widzę pierwszy i ostatni raz), tak miewam dni, kiedy moje myśli odpływają w przeszłość, teraźniejszość gdzieś w Polsce czy przyszłość przez gorączkowe sprawdzanie w wyszukiwarce cen biletów w miejsca, w które chcę polecieć, jak już nacieszę się Australią. Miewam też dni, kiedy się po prostu nudzę, na przykład czekając na naprawę samochodu.

 

Zatracenie umiejętności zachwycania się

– Płyniesz na Whitsundays? Super! Whitehaven to najpiękniejsza plaża świata, you’ll love it! – wykrzyczał do słuchawki mój sydnejski przyjaciel, który przez kilka lat podróżował po świecie, więc miał okazję zobaczyć to i owo. Ja natomiast docieram na słynną plażę i… nic. Nie czuję zachwytu. Oczywiście jest pięknie, idealnie biały piasek miesza się z turkusową wodą, a w tle widzę gęsto porośnięte wyspy – wzgórza. Ale miejsc takich na świecie widziałam już kilka, a Whitsundays po przejściu cyklonu Debbie nie odrodziły się jeszcze w pełnej krasie. Im więcej zobaczyłeś, tym mniej rzeczy Cię zachwyci – tak głosi popularne wśród nas podróżujących zdanie, co całkiem niedawno Głodny Świata nazwał „klątwą podróżnika”. Przez większość mojej podróży ta klątwa mnie na szczęście nie dopadła, mocniej poczułam ją właśnie dopiero w Whitsundays.

Rajska plaża Whitehaven. Takich rajów widziałam już kilka w życiu...

 

Czas na rozmyślania

Dłuższa, a w szczególności samotna podróż to idealny moment na przemyślenia. Przełamanie codziennej rutyny, zostawienie za sobą wszystkiego oraz perspektywa czasowa i geograficzna daje możliwość totalnego przewartościowania dotychczasowego podejścia do życia. Podróż dała mi wiele momentów, dzięki którym miałam czas przemyśleć to, w jaki sposób i na co chcę ukierunkować moje życie po powrocie, ale też przyniosła mi chwile, gdy właśnie z powodu za dużej ilości czasu, rozmyślałam wręcz za bardzo o niektórych sprawach i ciężko było mi się od tych myśli oderwać, co w „normalnym” życiu byłoby łatwiejsze choćby poprzez codzienną rutynę i pracę. Teraz mówię o tym jako negatyw, ale kto wie, może dzięki tym uporczywym i nie do końca przyjemnym uczuciom, które wychodzą ze mnie podczas rozmyślań, dojdę do jakiś ważnych wniosków dla mnie?

Snucie kolejnych marzeń

Jeden z moich najbliższych przyjaciół, który w zeszłym roku wyjechał w kilkumiesięczną podróż, powiedział mi jakiś czas temu: „Pamiętaj, by mieć plany na to, co będziesz robić po powrocie z podróży. Jeśli wcześniej nie zaplanujesz sobie tego czasu, to po powrocie będzie Ci bardzo ciężko. Po realizacji jednych marzeń trzeba mieć kolejne marzenia”.

Słowa Mateusza wzięłam sobie mocno do serca i w Auckland właśnie (ach, jaki to był produktywny czas!) znalazłam sobie pomysł na życie po podróży. Niestety, czego mogłam się w sumie spodziewać, idea wcielania tego pomysłu w życie jest na tyle ekscytująca, że nie raz mam ochotę rzucić tą podróż tu i teraz, by móc zrealizować właśnie to kolejne marzenie, na co obecnie – chociażby geograficznie – nie mogę sobie pozwolić. Nie, nie pytajcie co to za pomysł na życie, w odpowiedniej chwili wszystko Wam powiem!

Przeżyliście, któreś z powyżej opisanych aspektów podczas swojej podróży? Jak sobie z nim radziliście? A może któryś minus dłuższej podróży szczególnie Was zaskoczył? Podzielcie się swoimi opiniami w komentarzach!

You Might Also Like

13 komentarzy

  • Reply MariannaInAfrica 14/06/2017 at 09:23

    Super wpis Kami! Wprawdzie w takiej długiej podróży nie byłam (jeszcze!), ale doskonale rozumiem niektóre Twoje odczucia. Mnie na przykład spowszedniało safari 😉 To znaczy nadal super jest widzieć dzikie zwierzęta w ich naturalnym środowisku, szczególnie, gdy jeździ się po parkach narodowych własnym samochodem, bez przewodnika, i znajduje się zwierzaki samemu. Ale po którymś tam z kolei safari okazało się, że widok kolejnego słonia (jednego z moich ulubionych zwierząt nota bene) nie jest już dla mnie tak ekscytujący, jak kiedyś… Przy żyrafach, zebrach i antylopach już się nawet przestaliśmy zatrzymywać 😀 Tak więc zrobiłam sobie kilkumiesięczną przerwę i czuję, że zaczynam znów za tym tęsknić 🙂 Ściskam mocno i umieram z ciekawości, co też takiego zamierzasz robić po powrocie! 😀

    • Reply kamieverywhere 04/07/2017 at 15:58

      Dzięki Marianno! ja dzikich zwierząt w naturalnym środowisku naoglądałam się ostatnio za dużo 😉 ja też już nie mogę się doczekać tego, co będę robić po powrocie 😀

  • Reply Robert Konopka 14/06/2017 at 10:29

    To co to za pomysł? :d

    • Reply kamieverywhere 18/06/2017 at 08:24

      Hahaha, nie będę za wcześnie zdradzać sekretów 😉

  • Reply Słomka 15/06/2017 at 10:30

    Cześć!
    7 kwietnia wyjechałam z Mężem w podróż dookoła świata i chociaż to dopiero jej początek, odczuwam wiele minusów, które wymieniłaś. Wiadomo, jest cudownie, każdy dzień jest inny, wyjątkowy, poznaję nowych ludzi, którzy często wnoszą coś niesamowicie wartościowego do mojego życia… ale to wszystko ma swoje wady.
    A z tymi marzeniami na po powrocie to ogromna prawda. Pamiętam, jak wróciłam ze swojej ostatniej 3-miesięcznej podróży i miałam wielkiego doła, co musi być po kilkunastu miesiącach, czy latach?

    Pozdrawiam serdecznie z Chin! 🙂

    • Reply kamieverywhere 04/07/2017 at 15:59

      nie powiem, boję się nieco powrotu, ale mam tyyyyle planów na ten czas, że chyba nie będzie tak źle 😉 powodzenia w Waszej podróży i – kto wie – może się gdzieś po drodze zobaczymy!

  • Reply Marcin Chmurzewski 20/06/2017 at 10:00

    Nie spodziewałem się, że ktoś napisze kiedykolwiek pesymistyczne (a może realistyczny?) tekst o zwiedzaniu świata. To mnie zaskoczyłaś! 🙂 Ale coś w tym jest. Tęsknota za rodziną i domem chyba najbardziej się udziela

    • Reply kamieverywhere 04/07/2017 at 16:02

      myślę, że to tekst bardziej realistyczny, niż pesymistyczny 😉 bo, jak wiadomo, wszystko ma swoje plusy i minusy, nawet realizacja największego marzenia w życiu 🙂 z tęsknotą różnie bywa, teraz jej jakoś specjalnie nie przeżywam, ale chociażby w marcu było mi bardzo ciężko.

  • Reply Magda Biskup 04/07/2017 at 02:24

    To zatracenie umiejętności dostrzegania uroku różnych miejsc jest najsmutniejsze. Też mnie dopadło już dawno temu. z tym że myślę że to nie tylko wina długiego podróżowania ale podróżowania w ogóle, także tego krótszego.

    • Reply kamieverywhere 04/07/2017 at 16:06

      ja byłam przekonana, że jak zacznę zwiedzać Australię po pobycie w Nowej Zelandii (która mi się mega, mega podobała) to nic mi się nie spodoba, szczególnie zadeptany East Coast, ale mimo wszystko nie raz i nie dwa wydałam z siebie ochy i achy, więc chyba jeszcze nie jest tak źle 😉 no, chyba że mam mówić o ostatnich dniach mojej podróży przez Outback, gdzie nękało nas zmęczenie i przymrozki… no naprawdę nie miałam nawet siły się zachwycać 😉

  • Reply Kasia & Victor przez świat 06/07/2017 at 03:40

    Kami, dzięki za tekst skłaniający do refleksji. Chyba też muszę się głębiej zastanowić i zebrać w tekst swoje przemyślenia. Jesteśmy w drodze od blisko dwóch lat i teraz tak na szybko muszę powiedzieć, że chyba najbardziej dały mi się we znaki trzy rzeczy.

    Po pierwsze, rzeczywiście bardzo trudno zachwycić mi się nowymi miejscami. Co więcej, często porównuje, a to okazuje się zgubne. Bo chociaż pozornie niektóre miejsca wydają się podobne, to jednak porównywanie mija się z celem. Przecież na moją percepcję danego miejsca wpływ ma tyle czynników: moje samopoczucie, osoby, z którymi jestem, pogoda, etc.

    Po drugie, brakuje mi „mojego miejsca”, ale po mniej więcej roku znalazłam rozwiązanie. Po prostu jeśli gdzieś mi się podoba, zostaję dłużej. W ten sposób spędziliśmy miesiąc w indyjskim Ladakh czy trzy tygodnie na tajskiej Koh Phayam. Teraz na przykład wynajmujemy mieszkanie w Bangkoku. Choć nie jest to moje wymarzone miasto (w ogóle nie przepadam za wielkimi miastami), to jednak przeważyła potrzeba „zatrzymania się” na chwilę.

    Po trzecie, bardzo źle znoszę rozstania. Przywiązuję się do miejsc, ludzi i zwierząt. Zostając w jakimś miejscu kilkanaście dni czy kilka tygodni, bardzo przeżywam wyjazd. Czuję się rozbita i zdołowana i nie za bardzo wiem co ze sobą zrobić. Zdaję sobie sprawę, że jestem wtedy tragicznym kompanem w podróży, ale mam wrażenie, że mój mąż jakoś nauczył się z tym żyć, co więcej, wspiera mnie i pomaga.

  • Reply Meganska 07/09/2017 at 12:47

    Podziwiam cię i zazdroszczę takiej podróży. Sama bym się za bardzo bała i w ogóle, ale cieszy mnie patrzenie na innych ludzi, którzy spełniają swoje marzenia. Trochę to smutne, że nie umiesz się niekiedy zachwycić jak kiedyś. To musi być okropne. :c

  • Reply janusz 07/02/2021 at 18:13

    nowa.zelandia. 90% kraju nie ma zasiegu. zasieg tylko w miastach i na glównych drogach. czasem trzeba przejechac 100 km zeby miec zasieg. leje. nie mozna WOGÓLE wysiadac z auta bo meszki. zawsze i wszedzie. leje. nazi department of tourism zabrania wszystkiego, wszedzie. spanie na dziko to bullshit – albo masa niemców, albo o 6tej rano przychodzi nazi i daje mandat. leje. depresja. kilo baraniny w sklepie 40 dolarów. surowej. gotowej do jedzenia nie ma. kilo czeresni 40 dolarów. leje. benzyna w cenie europy, dwa razy wiecej niz w australii. 4 razy wiecej niz US. leje. meszki. cale fjordy nie maja dróg, sa niedostepne. meszki. leje. komary i baki w arktyce to zero w porównaniu do meszek. leje. zeby znalezc miejsce na noc, trzeba pojezdzic ze 2-3 godziny, wszedzie ploty i zakazy. wszedzie!!!!! aplikacje z miejscami do spania wysylyja wzystkich niemców na malutkie parkingi na 5 aut, stoi sie drzwi w drzwi, jak przed supermarketem. jak sie stanie z boku, to mandat. leje. meszki. nie mozna zagotowac wody bo meszki. i leje. trzeba przeskakiwac wyspe z poludnia na pólnoc, albo wschód zachód zeby nie lalo. n.z. jablka po 5 dolarów za kilo. te same jablka wszedzie indziej na swiecie po 1.50 dolara. aftershave za 50 dolarów w normalnym swiecie tam kosztuje 180.
    wszystkie mosty sa na jedno auto, poza Auckland. miasteczka wygladaja tak: bank, china takeout, empty store, second hand ze starymi smieciami, empty store, china takeout, second hand, bank and so on – kompletny upadek i depresja. pierwszy raz w zyciu kupowalem w second handzie. wejscie na gorace kapiele 100 dolarów. dwa razy psychopaci zagrazali mojemu zyciu (wyspa pólnocna, srodek-wschód), jeden z shotgunem. policja to ignoruje.
    co by tu jeszcze? jest pare dobrych rzeczy, wymieniam zle, bo NIKT tego nie mówi. bardzo latwo zarejestrowac auto, ubezpieczenia nieobowiazkowe i tanie. przeglad co 6 miesiecy. w morzu sie nikt nie kapie, poza surferami, zimno, prady. meszki doprowadzaja do obledu.nie ma na nie sposobu. wszedzie mlodociane adolfki. tysiacami. supermarkety, maja ich 3, sa tak zle,ze nie ma co jesc. marzy sie o powrocie do swiata i normalnym jedzeniu. ogólnie marzy sie o normalnym swiecie, caly czas odlicza dni do wyjazdu . w goracych wodach maja amebe co wchodzi do mózgu. no chyba ze sie zaplaci 100 dolarów za wstep, to mówia ze nie ma ameby

  • Leave a Reply