Dili to nie Timor, a Timor to nie Dili – słyszę to na każdym kroku w stolicy najmłodszego kraju w Azji Południowo-Wschodniej. Dili nie jest miastem spójnym, ma dwa oblicza, które zauważa się od razu. Obocokrajowcy – malae – żyją tu w swojej wyimaginowanej bańce, tak różnej od zwykłego życia mieszkańców.
Portugalskie korzenie
Spośród gęstych, ciężkich chmur wyłaniają się się zielonobrunatne wzgórza schodzące prosto do morza. W dolinie między nimi widzę rzędy jedno-, maksymalnie dwupiętrowych budynków. Samolot podchodzi do lądowania i mija słynną figurę Jezusa, Cristo Rei, zbudowaną na podobieństwo tej z Rio de Janeiro i Lizbony. – Bem-vindo a Timor-Leste – po portugalsku ‚Witamy w Timorze Wschodnim’ – to pierwszy napis, który widzę na lotnisku i instynktownie wiem, że będzie mi tu dobrze.
Dili, stolica Timoru Wschodniego, w której na co dzień żyje około 300 tys. mieszkańców, tylko na pierwszy rzut oka przypomina inne azjatyckie miasta. Co prawda portugalskie rządy na tych terenach skończyły się ponad 40 lat temu, ale wpływ dawnego kolonizatora jest tu doskonale widoczny. Rzucam okiem na nazwy ulic, które są po portugalsku. Avenida de Portugal, Rua dos Martires da Patria – czyli odpowiednio Aleje Portugalskie i Ulica Męczenników za Ojczyznę – znajdują się w każdym portugalskim mieście. Kolonialne budynki, które mają swoją świetność dawno za sobą, przypominają dawne czasy, a zamiast dziurawych chodników przed kilkoma reprezentacyjnymi budynkami pojawia się słynna calcada portuguesa.
-Boa tardzi – wita mnie sprzedawczyni w sklepie, wymawiając ‚Dzień dobry’ na brazylijską modłę. Chodzę między półkami i co chwilę przecieram oczy ze zdumienia. Bacalhau, vinho verde, queijo Serra da Estrela – sklepowe półki uginają się tu od portugalskich artykułów. Obok nich stoją australijskie czy indonezyjskie produkty. Rodzima produkcja oprócz rolnictwa jest stosunkowo niewielka, dlatego supermarkety w Dili są zaopatrzone praktycznie tylko w zagraniczne produkty. Wszystko to za odpowiednią cenę – niektóre z nich są porównywalne do tych w australijskich sklepach, albo nawet je przewyższają.
Wstępuję na kawę do jednej z kawiarni i rzucam okiem na menu. To nie różni się za bardzo od tego, które tak dobrze znam z lizbońskich kafejek. Za chwilę na moim stoliku ląduje cafe pingado i tosta mista. Moja tęsknota, to słynne saudade za Portugalią, skutecznie mija dzięki tym wszystkim małym portugalskim elementom timorskiego świata.
Idę jedną z głównych ulic miasta. Po mojej lewej stronie mijam wściekle czerwony, stylizowany na kolonialny budynek. Sport, Dili e Benfica to lokalna siedziba najsłynniejszego portugalskiego klubu, gdzie nawet w środku nocy (ze względu na różnicę czasu) można obejrzeć mecze Benfiki. Mimo wszystko, biorąc pod uwagę obszar całego miasta, Portugalia nie jest tu jednak widoczna na każdym kroku, ale jej śladów nie można przeoczyć. A może to ja ich usilnie wypatruję?
Indonezyjskie czasy
Okupacja indonezyjska i bliskość geograficzna tego kraju zrobiły jednak swoje. W ulicznych garkuchniach dostaniemy głównie potrawy typowe dla zachodniego sąsiada. Bakso czy nasi goreng krzyczą do mnie z przenośnych warungów na kółkach, a w timorskim dzienniku telewizyjnym obok prezentera stoi butelka słynnej Teh Botol – supersłodkiej indonezyjskiej herbaty. Producent piwa Bintang też zwęszył swoją okazję i zbudował swój browar na przedmieściach Dili.
Indonezję widać tu jednak nie tylko w gastronomii. Indonezyjczycy pozostawili w mieście kilka gołym okiem widocznych śladów. Jedne z nich to reprezentacyjne budynki Dili spalone w odwecie w 1999 roku, kiedy Timorczycy w referendum po prawie 25 latach indonezyjskiej okupacji opowiedzieli się za niepodległością. Do tej pory odbudowano jedynie niektóre z nich, reszta straszy przechodniów swoimi ruinami i nie wygląda, by się to miało niedługo zmienić.
Cristo Rei królujący na wzgórzu na wschodniej części miasta zaskakująco nie jest darem Portugalczyków – co wydawałoby się oczywiste – a Indonezyjczyków właśnie. Na wzgórze, z którego mający 27 metrów wysokości pomnik Jezusa, który wyciąga ramiona w kierunku morza, prowadzi 76 schodów. Nie są to liczby przypadkowe, nawiązują wprost do aneksji Timoru do Indonezji w 1976 roku jako 27 prowincji kraju. Timorczycy zdają się pomijać ten moment w swojej historii i statua pozostała w takim stanie, w jakim została postawiona, w przeciwieństwie do innych indonezyjskich pomników w mieście, z których z premedytacją pozrywano tablice w bahasa indonesia i zostawiono same kamienne kikuty.
Miasto kontrastów
Transport uliczny w Dili jest iście azjatycki, na ulicach panuje chaos, na pasach dla pieszych nikt się nawet nie zatrzyma. Ogromne białe SUVy pracowników organizacji pozarządowych i srebrne auta urzędników państwowych z napisem ‚Kareta Estado’ prześcigają wszechobecne skutery przewożące całe rodziny. Z daleka słychać lokalne disko z mikroletów – minibusików będących transportem miejskim.
Pałac Rządowy swoją wielkością bije na głowę inne budynki w mieście i dumnie spogląda w stronę morza. Na jego tyłach przycupnęły małe drewniane chatki z dachami z blachy falistej obok których pręży się ogromna biała antena satelitarna. Zza rzędu tych domów słyszę chrząkanie świni, a po chwili na sam środek gwarnej ulicy wybiega stamtąd niczego niebojący się kogut. Dociera aż do bram pałacu, skąd przeganiają go ochroniarze. Kawałek dalej obok jednego ze zrujnowanych domów zauważam australijską kawiarnianą sieciówkę Gloria’s Jeans i Burger Kinga. Tam średnia cena za menu to 5-6 dolarów.
W piątkowy wieczór po osiemnastej Sky Bar w centrum handlowym Timor Plaza powoli zapełnia się obcokrajowcami, którzy chętnie korzystają z cotygodniowych happy hours. 5 bintangów za 2 dolary każdy to podobno najlepszy deal w mieście. Pośród gwaru, w którym pobrzmiewa głównie angielski i portugalski, słychać lokalny zespół, który przygrywa ostatnie hity z list przebojów. Pod Timor Plaza kilku lokalnych chłopaków siedzi znudzonych na skuterach. Liczą na dolara za podwiezienie pijanych ekspatów do kolejnego klubu, a jeśli będą mieli szczęście i malae będzie mocno zrobiony, to może uda im się wyciągnąć od niego nawet 2 lub 3 dolce.
Kontrastów w mieście jest jeszcze o wiele więcej, lecz chyba najpełniej przemówią tu liczby. Płaca minimalna w Timorze to 115 dolarów, a pracownicy organizacji pozarządowych czy ministerstw zarabiają minimum 4 tys. dolarów. Pensja niektórych z nich to nawet 15 czy 20 tys. dolarów. W mieście jest tylko kilka większych supermarketów, w których wszyscy się zaopatrują, a naturalnie ceny dla jednych i dla drugich są takie same. Żeby przeciętny Timorczyk mógł sobie pozwolić na kolację w jednej z portugalskich czy włoskich restauracji, musiałby wydać swoją tygodniową pensję. Z oferty supermarketów też raczej nie korzysta, raczej będzie hodował warzywa we własnym ogrodzie lub zaopatrywał się na lokalnym targu.
Jest jednak jedna rzecz, która łączy mieszkańców Dili: jogging. Mam wrażenie, że biegania Timorczycy nauczyli się od ekspatów. O świcie i popołudniami wzdłuż wybrzeża ciągnie się sznur biegaczy, którzy zatrzymują się czasem by podziwiać niesamowity zachód słońca. Często dołączam do nich w okolicach wyjątkowo brzydkiej latarni morskiej, raptem 5 minut spacerem od mojego domu. Zazwyczaj jestem tam jedynym malae. Reszta obcokrajowców na zachód słońca wybierze raczej plażę Areia Branca z barem serwującym wodę kokosową za 3,5 dolara.
Jak oceniacie Dili przedstawione moim okiem? Jakie mieliście wyobrażenia o stolicy Timoru Wschodniego? Co Was tu szczególnie dziwi? Jeśli chcecie przeczytać więcej o moich wrażeniach z innych azjatyckich miast, to zapraszam do postów o Mandalay i Dżakarcie!
28 komentarzy
O samym Dili jakiegoś szczególnego wyobrażenia nie miałam, i o samym Timorze Wschodnim też właściwie nie. Pamiętam, jak Timor odzyskał niepodległość, bo mówiło się o tym w mediach, i że był to burzliwy czas, ale potem pochłonęła mnie Afryka i tak straciłam Azję z oczu 🙂 Czytałam za to dwa lata temu smutny reportaż „Dom nad rzeką Loes” Mateusza Janiszewskiego, lekarza, który w Timorze pracował jako wolontariusz (tuż po odzyskaniu przez to państwo niepodległości i parę lat później). Tyle że to jest książka bardziej o przemyśle humanitarnym niż o samym Timorze. Jak piszesz tutaj o tych ekspatach, zarabiających tysiące dolarów i rozbijających się po mieście SUVami, to od razu przypomniał mi się ten reportaż…
Pisz pisz bo w Wiecie nie bedzie czasu:p
Haha, true 🙂 letko nie będzie, ale już nie mogę się doczekać! <3
Super. Maciek Dshnski może mieć jakieś ciekawe insights
Ooo, najs! A Maciek był w Timorze?
Byl byl, obstawia placówkę w jakarcie
Milo poczytac wrazenia z konca swiata, a jak wyglada atmosfera powyborcza i czy dyskutuje sie na ulicach o ewentualnej szerokiej koalicji Fretilin-CNRT? I czy uwaza sie powszechnie, ze Mari Alkatiri obejmie teke premiera i co z przyszloscia polityczna Xanana Gusmao? Zapraszamy do kontaktu i zarejestrowania pobytu w Timorze Wschodnim. W TL od 26 lat mieszka Siostra Joanna Goik, ktora obecnie prowadzi Centrum im. Jana Pawla II w Dili, zdecydowanie warto tam zajrzec!
Z ostatnich wieści koalicja będzie nie z CNRT, a z PLP i Conto, a premierem ma zostać właśnie Alkatiri. A co z Xanana? Dobre pytanie!
Słyszałam o siostrze Joannie, ale byłam przekonana, że dalej jest w Venilale, a tu proszę… na pewno ją odwiedzę w takim razie!
Wygląda na to, że rzeczywiście może być rząd mniejszościowy. No zobaczymy.
Też jestem ciekawa. Podobno nieoficjalnie już to między sobą klepnęli, rozmawiałam dziś na ten temat z jednym członkiem Fraitilin
„Rewolucja trwa” jak po dzis dzien brzmi pozdrowienie Fretilin w Baucau i nie tylko 😉
haha, no raczej! to młodzi rewolucjoniści – moi sąsiedzi 😉
Ja nie miałam totalnie żadnego wyobrażenia o tym mieście. W ogóle o Timorze Wschodnim ciężko by mi było cokolwiek powiedzieć (wiem gdzie leży, ale nic poza tym!). Fajnie tak poczytać o miejscu o którym nie ma się naprawdę żadnego pojęcia ?
Szczerze napisawszy zignorowałem istnienie tego miejsca. Przyznaję, że chociaż to nie mój klimat, miło czasami poczytać o czymś tak odległym! 🙂
Robi wrażenie. To już na 100% nie jest mainstreamowy kierunek, więc relacja zapiera dech w piersiach. Pięknie się czyta o takich podróżniczych perłach. Na pewno będzie na trasie naszej podróży dookoła świata, jak się na nią w końcu zbierzemy ?
Mieszkam w okolicach malego miasteczka Dungannon (Irlandia Polnocna) ok 15.000 mieszkancow w tym ponad 4.000 z East Timor…
No właśnie ostatnio słyszałam o ich sporej społeczności w Irlandii… jak masz jakiś Timorczyków wśród znajomych to pozdrów ich od Polki mieszkającej w Timorze 😉
Będąc dawno temu w Indonezji myślałem, że następnym razem chcę pojechać dalej na wschód Indonezji i niejako dojechać aż do Timoru. Nadal mam taki plan, choć nie wiem kiedy go zrealizuję.
Timor to chyba kolejne miejsce w którym denerwuje mnie opisana przez ciebie sytuacja – pracownicy ministerstw którzy zarabiają wielokrotność najniższej krajowej. Czy wiesz jaki tam jest stosunek ludności do ich pracy? I generalnie opinia o nich?
Śmieszna sprawa – jakiś czas temu przeglądałyśmy z koleżanką mapę Azji i zwróciłyśmy uwagę właśnie na Timor Wschodni. W sensie, że fajnie byłoby tam polecieć, być i w ogóle. Po zastanowieniu stwierdziłyśmy na szybko, że pewnie ciężko się tam dostać, bo nigdy nie słyszałyśmy, żeby ktokolwiek tam był 😀 A tu proszę, wchodzę na Twój fanpage i jesteś tam!
Ja miałam podobnie, oprócz Wiaherosów I jednej znajomej Słowaczki, która robi doktorat o językach w Timorze (why not) też nie znałam nikogo, kto by tu był… a dostać się tu generalnie nietrudno, trzy loty dziennie z Bali I dwa w tygodniu z Singapuru 😉
Właśnie myślałam, że jest trudniej… Hm, chyba znalazłam cel na swoją kolejną podróż 😀
Cel fajny, ale jak na Azję dosyć drogi niestety. Ceny niektórych produktów są nawet droższe, niż w Australii!
Właśnie czytam wpis i trochę mnie to przeraziło…
No co zrobić …Wczoraj kupiłam dezodorant za jedyne 5 USD 😉
Ale za to możesz się chwalić, że byłaś w Timorze Wschodnim
Nigdy nie byłam w tamtej części świata i pewnie nigdy nie będę, ale stasznie fascynuje mnie tamtejsza kultura 🙂
Ciężko mi było sobie wyobrazić stolicę tego kraju, ale Ty mi w tym doskonale pomogłaś :). Za to zachód słońca cudowny jest 🙂
Ciekawe! Dużo nowych rzeczy się dowiedziałem. Miejsce można albo kochać, albo nienawidzić. Szkoda, że tak duże dysproporcje można zauważyć nawet wychodząc na ulicę.