Kolejny raz pobudka o 4 rano, taksówka mknąca przez dopiero budzące się ze snu miasto, przejście przez kontrolę bezpieczeństwa na lotnisku, wreszcie oderwanie kół samolotu od ziemi. Następnie wynajęty samochód czy kolejna taksówka, aby dotrzeć do miejsca na przysłowiowym końcu świata. Tak często wygląda moje życie służbowe i tak było i w tym przypadku – gdyby nie praca, to pewnie nigdy bym nie trafiła do Głogowa. Co słyszałam wcześniej o Głogowie? Nic oprócz tego, że jego mieszkańcy żyją dzięki wydobyciu miedzi w regionie. Trafiam do hotelu z widokiem na rynek. Cztery gwiazdki na wejściu nie robią na mnie wrażenia – to jedno z najczęstszych skojarzeń, które mam w związku z pracą. Nigdy nie ma możliwości, aby w pełni (albo w ogóle) skorzystać z ich przebogatej oferty, bo praca w terenie de facto zajmuje dużo więcej czasu, niż standardowe 8 godzin za biurkiem. Zdecydowany plus głogowskiego hotelu to poniższy widok, którym mogę napawać się zarówno podczas zachodu jak i wschodu słońca.
Jadę do klienta, gdzie wkrótce okazuje się, że jego biuro jest otwarte tylko do 14. Od wczesnych godzin popołudniowych jestem więc już wolna i wiedziona piękną słoneczną pogodą ruszam na spacer. Głogów to jedno z tych miast, które zostało doszczętnie zniszczone podczas II Wojny Światowej, dlatego więc jego rynek wygląda nieco groteskowo. Budynki jedynie luźno nawiązują do wcześniejszej zabudowy i zdecydowanie widać, że to dzieło lat 90., dodatkowo „upiększone” przez wszechobecną pastelozę. Jednak w promieniach słońca skłaniającego się już ku nieboskłonowi wygląda to nie tak źle, jak mogłoby w innych warunkach.
Idę dalej. Mijam monumentalny gmach ratusza z górującą nad nim flagą z biało-czerwoną szachownicą – barwami miasta Głogowa i strzelistą wieżą ratuszową. Dochodzę do barokowego kościoła, który nieodmiennie kojarzy mi się z tymi z Ameryki Środkowej i Południowej. Stoję i przyglądam się wspaniałemu kontrastowi granatowego nieba i ciepłożółtej fasady świątyni.
ratusz w Głogowie
Kościół Bożego Ciała w Głogowie
Mijam jeszcze kilka ciekawych gmachów i dochodzę do ruin kościoła. Wszystko pięknie przystrojone przez zachodzące słońce. Po chwili zauważam jeden lumpeks i jako wielka fanka tego typu miejsc (co kiedyś zakrawało nawet na uzależnienie), wchodzę do niego bez zastanowienia. Udaje mi się stamtąd wyjść z pięknym jesiennym płaszczem, w moim ulubionym, intensywnym fiolecie. Kupiony za grosze, w stolicy kosztowałby pewnie trzy razy więcej. Korzystając z ostatnich promieni słońca tego dnia siadam w kafejce na rynku i wdaję się w konwersacje z kelnerką. Co tak właściwie można tu robić? – Większość mężczyzn w rodzinie pracuje w kopalni: albo pod ziemią, albo pełnią funkcje administracyjne. Gdyby nie miedź, to musielibyśmy stąd uciekać, a tak to można jeszcze godnie żyć – kwituje. – A nie korci Pani czasami, by stąd uciec? – pytam. – Jasne, że tak! Ale wątpię, że nawet w większym mieście moglibyśmy żyć na takim poziomie, jak tu. Po chwili zauważam stojak na rowery po przeciwnej stronie uliczki. Hasło „Głogów miastem pieniądza” nabiera większego sensu.
Dzień chyli się ku końcowi, więc niestety nie mam już czasu, aby zobaczyć Zamek Książąt Głogowskich. Kieruję się nad Odrę w miejsce, gdzie nad rzeką jest przerzucony Most Tolerancji. Dlaczego Most Tolerancji? Z tego, co się dowiedziałam, to najpierw został pomalowany na różowy kolor, a później, nie wiem, czy z przekory, został nazwany w taki właśnie sposób? Czy mieszkańcy Głogowa są faktycznie bardziej tolerancyjni? Nie będę się wypowiadać na ten temat zaledwie po trzech dniach pobytu na miejscu.
Biorąc pod uwagę, że firma, do której przyjechałam zamyka swoje podwoje już o 14, to znaczy, że pracuje się tam od 6. Dlatego więc następnego dnia wstaję, gdy jeszcze świta, aby móc z samego rana pojechać do klienta. Panorama Głogowa wita mnie poniższym widokiem, który działa na zmysły i rekompensuje mi tak nielubiane przeze mnie wczesne wstawanie.
Dziękuję Ci mój drogi pracodawco, że pozwalasz mi poznać takie zakątki naszego kraju, do których bym pewnie nigdy z własnej woli nie zawitała, bo zwyczajnie nie spodziewałabym się tam niczego godnego uwagi. Nie ukrywam, że Głogów mnie pozytywnie zaskoczył. A wy znacie podobne urocze miejsca, które nie są powszechnie znane?
Podobał Ci się ten wpis? Będzie mi bardzo miło, jeśli zostawisz komentarz.
4 komentarze
Głogów znowu nie jest taki nieznany.
Pamiętam, z klasy bodaj IV, na historii, obronę Głogowa przed Tatarami. 🙂
Głogów warto odwiedzić 🙂 Jest to zabytkowe miasto z historią gdzie można poczuć spokój,zobaczyć wiele atrakcji a także uprzejmości zaznać od tutejszych mieszkańców 🙂
Ha, potwierdzam! 🙂
PANHORYZONTU (jeśli jeszcze będziesz miał możliwość tu zaglądnąć), Obrona Głogowa – tak, ale nie przed Tatarami. W 1109r. miała miejsce ta słynna obrona, gdzie gród piastowski bronił się przed wojskami pod dowództwem niemieckiego króla Henryka V. Jak głoszą przekazy, wojska wroga nie mogąc pokonać wojsk Krzywoustego, wzięły w niewolę polskie dzieci, które zostały przywiązane do machin oblężniczych, które obiecano użyć jeśli obrońcy się nie poddadzą (taki szantaż/tchórzostwo w stylu islamskich radykałów). Tak też się stało 🙁 bo ostatecznie obrona nie została przerwana, a Henryk V poniósł klęskę, która była początkiem jego „końca” w dalszych podbojach ziem polskich. Ofiara z dzieci głogowskich została upamiętniona przez współczesny pomnik, który znajduje się obok zamku.
Zapraszam do Głogowa – dla entuzjastów terenowych motocykli mamy tu co rok ucztę dla fanów tego sportu – Motocross. Dla lubiących biegać z przeszkodami – Cross Straceńców. Od niedawna działa Marina i można przepłynąć się po Odrze do Bytomia Odrzańskiego lub Nowej Soli (atrakcja sezonu letniego). A dla fanów historii – Festung Glogau, czyli jak niemiecki wówczas Głogów (przed wojną miasto należało do Rzeszy) był jednym z ostatnich punktów obrony przed kroczącymi na Berlin wojskami sowieckiej szarańczy. Stąd praktycznie doszczętne zniszczenia wojenne.
Pozdrawiam.