Kiedy we wtorkowy poranek dwa tygodnie temu dostałam telefon z informacją, że tata nie żyje, moją pierwszą myślą nie była rozpacz. Paradoksalnie poczułam podszytą smutkiem ulgę, że tata już się nie męczy w swojej chorobie. Wiedziałam, że mimo całego tragizmu sytuacji miałam szczęście. Miałam szczęście być z Nim podczas ostatnich dni i pożegnać się. Miałam szczęście i siłę, wiedzioną setkami wiadomości pokrzepiających od bliższych i dalszych osób, by pomóc zorganizować pogrzeb mamie i opiekować się nią przez te trudne, ostatnie dni. Czemu uważam, że miałam szczęście? Wiele osób nie miało takiego luksusu, jak ja, by móc pożegnać się z najbliższym człowiekiem. Pisała ostatnio o tym Anita, która też ostatnio musiała stawić czoła podobnej tragedii rodzinnej.
Wydawać by się mogło, że moje codzienne życie wygląda inaczej, bardziej kolorowo. Przecież z bloga, czy z fejsbuka możecie zobaczyć, że co chwilę wyjeżdżam, snuję plany na kolejne wojaże, wspominam stare wypady, ale to tylko jedna strona medalu. Drugą do niedawna była codzienna walka o życie taty oraz walka z samą sobą. Nie czułam potrzeby pisania o tym więcej, temat na blogu wcześniej pojawił się tylko raz, ale wiem, że teraz jest odpowiedni moment, by o tym wspomnieć.
Ostatnie kilkanaście miesięcy to bardzo ciężki dla mnie okres. Ciężki nie tylko ze względu na chorobę taty, ale też ze względu na próbę wypośrodkowania mojej sytuacji życiowej, tak, bym z jednej strony mogła spełniać moje największe pasje, czyli podróżować i pisać o podróżach, a z drugiej mogła wspierać mamę w opiece nad tatą (rodzeństwa nie mam, więc byłyśmy de facto zdane same na siebie). Choroba taty była cały czas nieobliczalna, zmienna, wiła się jak sinusoida pomiędzy dobrymi i gorszymi momentami. Dlatego każdy z moich ostatnich wyjazdów to nieocenione wsparcie B., czekającej na mój znak „kupuj mi bilet powrotny do Polski” jeśli akurat stan taty się pogorszy, to częste rozmowy w podróży z mamą, nie zawsze optymistyczne, nie raz powodujące łzy lub nerwy. To nieplanowanie podróży na więcej, niż miesiąc wprzód i liczenie się z konsekwencjami, że trzeba będzie z niej zrezygnować, a pieniądze wydane na loty przepadną.
W domu, w Warszawie nie raz i nie dwa rezygnowałam z różnych spotkań, przyjemności czy wypadów weekendowych po to, by spędzić trochę czasu z tatą. Z czasem moja psychika przestała dawać sobie z tym wszystkim radę, szczególnie w sytuacjach, gdy tata w chorobie był ciałem obok nas, ale umysłem gdzieś daleko. Miałam absolutnie dosyć ciągłego chodzenia do szpitala, widzenia chamskich salowych, które nie miały czasu zajmować się pacjentami, bo kawusia się sama nie wypije czy kolejnych, coraz to bardziej odjechanych pacjentów na oddziale (od drobnego złodziejaszka po więźnia w obstawie trzech karków ze Służby Więziennej).
W tym samym czasie przeglądałam blogi osób, które wyjechały w podróż dookoła świata lub mieszkających gdzieś na jego końcu (tak, to o Tobie Julka!). Czytałam je z jednej strony z uśmiechem na ustach, z drugiej, z kiełkującą gdzieś w środku zazdrością. Bo mimo, że chciałam wyjechać gdzieś dalej, to po ludzku nie mogłam. A dla mnie, czyli dla osoby, która sytuuje podróże na podstawie swojej osobistej piramidy Maslowa, rezygnacja z wyjazdów była niemal jak odcięcie tlenu.
Czemu Wam o tym wszystkim piszę? Bo wiem, że koniec końców zrobiłam dobrze i nie mogę mieć do siebie pretensji, że niedostatecznie opiekowałam się tatą. Chciałabym, abyście w wirze organizacji wypraw i cieszeniu się podróżami pamiętali o swoich najbliższych. Czas na podróże będzie zawsze, czas dla rodziny może być ograniczony przez wypadki losowe. I choć nikt nie mówi, że będzie łatwo, to warto zatroszczyć się o rodziców kosztem naszych potrzeb. A jeśli jesteście szczęściarzami i Wasi rodzice nie mają większych problemów ze zdrowiem, to zaproście mamę na kawę i ciacho do jej ulubionej cukierni czy pomóżcie tacie w pracach w ogrodzie. Odłóżcie plany jednego weekendu poza miastem ze znajomymi i odwiedźcie rodziców w ich domu. Pospędzajcie czas razem na wszystkim i na niczym. Powiedzcie im, że są dla Was ważni. A może namówcie ich na jakiś wspólny wyjazd?
Możliwości jest wiele, a zazwyczaj dużo więcej wymówek: bo mało czasu, bo zmęczeni, bo przyjedziemy za tydzień, bo były tanie bilety i lecimy do Hiszpanii. Bo pochłonięci pasją nie raz zapominamy o tym, co w życiu jest najważniejsze… Tak, jak napisałam w tytule: podróżujcie dużo i w ten sposób doładowujcie akumulatory, by kochać jeszcze więcej swoich bliskich i im tę miłość okazywać!
8 komentarzy
Kamila, wiem że Ci ciężko, ale fajnie że masz siłę podzielić się swoim przemyśleniami. Tak ważnymi przemyśleniami. Nawet nie wiesz ile razy ja na tym moim końcu świata miałam podobne, pomimo że, na szczęście, wszyscy moi bliscy mają się dobrze. Ale czasem przebiega mi przez głowę taka myśl i zamieram w strachu. Tęsknocie. Chęci powrotu i rzucenia wszystkiego, co mam teraz. Żeby być obok i móc tych moich bliskich zabrać do ich ulubionej kawiarni. Rodzice od zawsze są obok nas i niestety przez to tak często zapominamy, że robią się starsi i pewnego dnia może ich zabraknąć… Jesteś super dzielną dziewczyną! I wierzę, że spełnisz swoje największe marzenia. A ja Ci będę w tym mocno kibicować.
Ten post dał mi dużo do myślenia. Uważam że podróże warto realizować ale najważniejsze to jest mieć bliskich zawsze ze sobą, w sercu. W moich wyprawach też często myślę o swojej babci która została mi tylko jedna i jej zdrowie też nie dopisuje. Jednakże po każdej podróży to ona jest moją najwierniejszą fanką i słuchaczką. Każdy upominek z wyprawy sprawia jej dużo radości, nawet jeżeli to jest zwykła pocztówka 🙂
W całej tej smutnej sytuacji, dobre jest to, że mogłaś zmienić priorytety na ten czas i to co się stało, nie było dla Ciebie zaskoczeniem.
Ciężki i trudny temat, ale jestem Ci za niego wdzięczny.
Moje podróże nauczyły mnie większej empatii. To jest chyba najważniejsza rzecz, z jaką dały mi moje wędrówki.
Ci co mają rodziców obok/niedaleko – mają wielkie szczęście, bo nikt nas tak nie kocha jak nasi rodzice. Trzymaj się. Są rzeczy ważne i ważniejsze. Świat jeszcze trochę pobędzie w swoim miejscu (mimo zapowiedzi kolejnego końca świata), a tata już nie.
Podziwiam z siłę i optymizm, a z drugiej strony serdecznie współczuję. Pisząc ten komentarz jestem w Rydze i właśnie w tym momencie dostałem SMS od mam z pytaniem czy żyję, bo już kilka dni się nie odzywałem. Mama czuwa… 🙂
Kamila, dokładnie wiem co czujesz i przez co przechodziłaś. Ktoś mógłby pomyśleć czemu miałaś dość, czemu nie chciałaś chodzić do szpitala, tylko najchętniej pojechałabyś gdzieś daleko. Przeszłam to samo i choć też miałam możliwość pożegnać się z tatą, to w dalszym ciągu zarzucam sobie, że nie spędzałam z nim wystarczająco dużo czasu. Dlatego dbam o rodzinę, codziennie kontaktuję się z najbliższymi i nie przeszkadza mi to, że obecnie mieszkam na drugim końcu świata, w Australii.
Piękny tekst! I niesamowita reakcja, wiele osób na wiadomość o śmierci bliskiej osoby reaguje wielkim smutkiem i żalem, Ty potrafiłaś spojrzeć na to inaczej, za To Cię podziwiam. Trochę otworzyłaś mi oczy, dopiero teraz doszło do mnie jak dawno nie widziałam swoich rodziców… w sobotę zabiorę ich na spacer i do naszej ulubionej kawiarni. Dziękuję! 🙂