Indonezja, Przemyślenia

19 OZNAK, ŻE ZADOMOWIŁAM SIĘ W INDONEZJI.

Jak to jest, że jestem w Indonezji siódmy tydzień, a mam wrażenie, jakbym przebywała tu od lat? Przeczytajcie, jakie zaobserwowałam u siebie oznaki tego, że chyba zadomowiłam się w tym wyspiarskim kraju…

Przyzwyczaiłam się totalnie do lokalnego sposobu życia na tyle, że mało co mi już przeszkadza albo mnie denerwuje, przestałam się też dziwić wieloma lokalnymi zwyczajami czy upodobaniami. Chciałabym dziś pokazać Wam listę rzeczy, do których przyzwyczaiłam się przez czas spędzony w Indonezji.

Co mnie już nie dziwi w Indonezji?

1. Ryż lub makaron na śniadanie (obiad i kolację) to dla mnie nie problem!

Większość indonezyjskich dań opiera się na smażonym ryżu lub makaronie podawanym zarówno na śniadanie, jak i na obiad czy kolację. Na samym początku nie mogłam tego zdzierżyć i zawsze w guesthouse’ach szukałam tostów, naleśników lub owoców podawanych na pierwszy posiłek dnia. Po 6 tygodniach na miejscu odżywiam się praktycznie jak Indonezyjczyk, ostatnio nawet byłam zła, kiedy mój lokalny przewodnik zamiast do warunga (lokalnej, typowej knajpy) chciał mnie zabrać do restauracji dla turystów. Czasem tylko z tęsknoty pozwolę sobie na burgera lub pizzę.

2. Nie dziwi mnie to, gdy ktoś wchodzi do busika i zaraz od razu zapala papierosa

Palenie w Indonezji to drażliwy temat. Palą wszyscy (wszyscy mężczyźni, bo nie wiem, czy widziałam tu jakąkolwiek palącą kobietę!) i wszędzie, gdzie się  da, nie wyłączając tu lokalnych busików. Mimo odstraszających rysunków na paczkach (moja ulubiona przedstawia palącego mężczyznę otoczonego czaszkami), w kraju widać reklamy i bannery przy ulicach zachęcające do palenia. Indonezyjczycy palą papierosy z goździkowym posmakiem (tzw. kreteki), których paczka kosztuje ok. 3-4 zł.

3. Dziwi mnie natomiast to, gdy w busiku nie jedzie ze mną kura, koza lub inne stworzenie

W poście o Flores opisałam Wam, jak wygląda rzeczywistość w lokalnych bemo. Nie jest dla mnie nowością, że jadę z toną różnych paczek, rzygającymi dziećmi i kogutem, który na początku podróży jeszcze radośnie sobie gdakał, a na sam jej koniec był już nieżywy, bo ktoś przypadkiem najpierw postawił na nim pakunek, a inna osoba na tym pakunku usiadła. W Indonezji nie ma niestety szacunku do zwierząt, a każdy przewozi w busikach tyle rzeczy, jakby się przeprowadzał.

4. Znam pory modlitw w meczetach

Większość wysp, na których byłam w Indonezji jest muzułmańska. Szczególnie dało się to odczuć na Jawie, gdzie meczet stoi obok meczetu. Wzywanie na modlitwę nie trwa pięciu minut, jak np. w Sarajewie, ale przynajmniej dwadzieścia. Będąc na Gili Trawangan (i mieszkając obok meczetu!) zaobserwowałam, że cała modlitwa była nadawana przez głośniki, co nie raz trwało prawie godzinę. Gdy wybijała dziewiętnasta, z ulgą patrzyłam na zegarek, gdyż wiedziałam, że to ostatnia modlitwa tego dnia.

5. Nawoływanie na pierwszą modlitwę już mnie nie budzi

Wiedzę o godzinach, kiedy Muzułmanie zbierają się na modlitwę, wyniosłam z praktyki, gdy jednego z pierwszych dni podróży obudziło mnie nawoływanie o 4:30. I tak, dobrze myślicie, trwało ponad pół godziny, kiedy człowiek może się totalnie rozbudzić. Od tamtej pory spałam z zatyczkami do uszu, ale teraz mój organizm totalnie przyzwyczaił się do głosu imama, bo jestem w stanie normalnie spać.

6. Gdy usłyszę charakterystyczne gdekanie gekona, odpowiadam mu w ten sam sposób

Gdy pierwszy raz usłyszałam gdakanie gekona,wywołało to u mnie niemałe zaskoczenie. Co to za dziwny dźwięk? W większości miejsc, które odwiedziłam w Indonezji gekonów było jak mrówek, więc szybko się do nich przyzwyczaiłam. Ba, teraz to sobie z gekonami konwersuję, imitując dziwne dźwięki, które wydają. No cóż, nigdy nie byłam do końca normalna 🙂

7. Zamiast wkładać do uszu zatyczki, gdy usłyszę okropne indonezyjskie disco, zaczynam wystukiwać rytm palcami lub stopą

Indonezyjskie disco to prawdopodobnie najgorsza muzyka, jaką słyszałam, przebija o głowę nasze disco polo czy bałkański turbofolk. Rozbrzmiewa wszędzie: w busikach, w warungach czy na ulicy. Po piętnastu minutach obcowania z tą muzyką masz jej serdecznie dość. Miałam tak na początku, teraz mimowolnie zaczynam wyszukiwać ten disco rytm… Jeszcze parę tygodni tutaj i zacznę kupować płyty z indopopem!

8. Dziwi mnie, gdy w kolejnym guesthousie lub na plaży NIE słyszę reggae!

Czasami czuję się tu jak na Jamajce – wszyscy bez wyjątku są tu fanami reggae! Widziałam tu już mnóstwo lokalnych zespołów założonych przez chłopaków z dredami, którzy namiętnie grali szlagiery Boba Marleya, czy to w knajpach, czy na plaży, czy w guesthouse’ach, których są właścicielami. Nie mam pojęcia skąd bierze się ta fascynacja, ale zaobserwowałam ją na wszystkich wyspach, które odwiedziłam w Indonezji.

9. Potrafię bez problemu wybrać danie, gdy mam pod ręką menu tylko po indonezyjsku

Początkowo miałam wysokie ambicje, by nauczyć się podstaw indonezyjskiego, ale plan spalił na panewce. Znam tylko kilkanaście podstawowych słów, które pozwalają mi przeżyć w miejscu, gdzie nikt nie zna nawet słowa po angielsku. Za to słownictwo knajpiane mam opanowane do perfekcji: rodzaje dań, nazwy warzyw, poszczególnych rodzajów mięsa, sposób przyrządzenia etc. Z głodu na pewno tu nie zginę!

10. Mimo bycia totalnym głąbem, jeśli chodzi o przeliczanie walut, bez problemu operuję indonezyjskimi milionami

Waluty z dużą ilością zer zawsze sprawiały mi kłopoty. W moim ulubionym wyspiarskim kraju jest inaczej. Mimo, że jeden dolar amerykański to 13.000 rupii indonezyjskich, a więc milion rupii to ledwie ok. 300 złotych, to w Indonezji szastam banknotami na prawo i lewo. Nie przestało mnie dziwić natomiast to, że największym nominałem, który tu spotkałam, jest 100.000 rupii. Po każdej wizycie w bankomacie portfel mi się nie domyka!

11. Przyzwyczaiłam się do tego, że tutejsze koguty pieją cały dzień (a nawet w nocy!)

Nie ma to jak fajny polski kogut, który zapieje sobie kilka razy o świcie. Jego indonezyjscy kuzyni są jacyś niewyżyci i pieją praktycznie 24 godziny na dobę. Nie wiem, jak te koguty to robią, ale zaobserwowałam to zjawisko zarówno na Flores, Lomboku czy na Gili. Najgorzej pod tym względem było na Sulawesi: około północy kilka kogutów postanowiło zrobić sobie konkurs na to, kto głośniej zapieje, masakra po prostu!

12. Na plaży przesiaduję tylko pod parasolem lub drzewem i śmieję się z różowo-krabowych turystów

Mimo, że jestem wielką fanką kąpieli słonecznych, to nie czuję tu potrzeby codziennego chodzenia na plażę ani leżenia na niej plackiem. Może to kwestia dobrobytu, przecież odwiedziłam już tyyyyle indonezyjskich plaż! Ostatnio zdarzyło mi się nawet być przez tydzień na wyspie i pójść jedynie dwa razy na plażę. Szczerze mówiąc, to nigdy nie sądziłam, że taka atrakcja mi spowszednieje.

13. Automatycznie przed wejściem do jakiegokolwiek budynku zdejmuję japonki – nie ważne, jak brudna jest podłoga w środku

Niezdejmowanie obuwia w wielu krajach Azji, a już szczególnie w Indonezji, jest bardzo niemile widziane. Nie ważne, czy wchodzisz do czyjegoś domu, hotelu czy sklepu – buty zostaw koniecznie na zewnątrz! Inna sprawa, że po wizycie w większości lokalnych spożywczaków czułam, że moimi stopami „wysprzątałam” właścicielom podłogę… No cóż, pobyt w Indonezji wiąże się z mocnym szorowaniem czarnych stóp pod koniec dnia!

14. Napawa mnie przerażeniem fakt, że miałabym założyć na nogi jakiekolwiek inne buty, niż japonki

Od kilku tygodni nie byłam na żadnym trekkingu (gdyby nie wybuch Rinjani na Lomboku, to byłoby tych tygodni zdecydowanie mniej) i moje stopy mi za to serdecznie dziękują. Wiedziałam kiedyś taki slogan: „Life is better in flip flops”, z którym w pełni się zgadzam! Gdyby nie plany odwiedzenia nieco chłodniejszych terenów w Ameryce Południowej, to mogłabym całą podróż dookoła świata odbyć w moich nieśmiertelnych havaianasach!

15. Wiem już, że najlepsze rozmowy z Indonezyjczykami prowadzi się o piłce nożnej

W Indonezji niejeden guesthouse zaskoczy Was… pościelą. Możecie spać otoczeni herbami Manchesteru United (jak ja w Kucie Lombok) czy Chelsea. Indonezyjczycy mają totalnego świra na punkcie piłki nożnej, zwłaszcza w wydaniu europejskim. Dlatego, kiedy mówię, że jestem z Polski, to w odpowiedzi od razu słyszę: Lewandowski! Często – jako fanka piłki nożnej – ciągnę dalej temat, bo nic nie zbliża odległych narodów tak, jak futbol!

16. Jeżdżę skuterem wszędzie, nawet do sklepu oddalonego od domu 5 minut drogi

Większość Indonezyjczyków zamiast nóg mogłaby mieć skuter. Kiedy mówiłam im, że przejdę się do sklepu, bo to przecież tylko 5 minut spacerem, patrzyli się na mnie, jak na trędowatą. Podejście zmieniło mi się, gdy sama zaczęłam tu wypożyczać skutery. No bo jak tu chodzić, jak co chwilę samochody i skutery prawie mnie rozjeżdżają? Najlepiej wsiąść na dwukołowego elektrycznego rumaka!

17. Tankuję skuter prosto z flaszki Absoluta

No bo kto zabroni mi jeździć po dobrej wódzie? A tak na serio, to w mniejszych miejscowościach (jak np. w Canngu na Bali) nie było stacji benzynowych w pobliżu miejsca, gdzie mieszkałam, więc zaczęłam jeździć do przydrożnych stacyjek, gdzie bak napełniamy jest benzyną wlewaną z butelki po Absolucie. Jedna flaszka to koszt ok. 10.000 rupii. Żeby jeszcze alkohol był tu taki tani…

18. Nie dziwi mnie to, że jestem facetem według większości indonezyjskich dzieci

„Hello mister” w Indonezji słyszy się wszędzie. Kiedy przyleciałam do Dżakarty, dziwiło mnie to nieco, ba, gdy ktoś tak powiedział do mnie po raz pierwszy to aż się oburzyłam! Dla indonezyjskich dzieci płeć nie ma znaczenia, obcokrajowiec prawie zawsze będzie misterem. Prawie, bo miss usłyszałam parę razy!

19. Przyzwyczaiłam się do bycia celebrytką

Hello mister, foto? – No raczej – odpowiadam bez zastanowienia. Gro Indonezyjczyków – z naciskiem na dzieci i młodzież – lubuje się w robieniu zdjęć z  białymi, zwłaszcza na Jawie. Nie mam pojęcia na ilu lokalnych fejsbukach wylądowała moja twarz, ale pewnie doliczyłabym się pięćdziesięciu. Co innego, gdy Indonezyjczycy chcą chwilę pogadać po angielsku. Uważajcie, ta chwila może się zmienić w godzinę lub dwie, jeśli otoczy Was spory tłumek, a każdy będzie chciał poćwiczyć swój angielski.

Który z faktów przytoczonych powyżej Was zdziwił lub zaskoczył i dlaczego?

Chcesz poczytać więcej o Indonezji? Zajrzyj do innych moich postów o tym kraju!

You Might Also Like

4 komentarze

  • Reply Katrina 19/10/2016 at 02:07

    Haha, pamiętam, jak mieszkając w Indonezji znajomi zabrali mnie na karaoke (polecam obczaić – oni wszyscy potrafią śpiewać!) i w pewnym momencie popłynęło jakieś indonezyjskie disco zwane – jak się później dowiedziałam – Dangdut. Wszyscy wyskoczyli na parkiet i pięknie się zsynchronizowali w tańcu. Po kilku takich wypadach do baru (który, swoją drogą, nazywał się Happy Puppy) znałam taniec by heart 🙂

  • Reply nieśmigielska 19/10/2016 at 14:04

    ha, wspomnienia z zeszłorocznego wyjazdu wrociły! 🙂 akurat wczoraj byliśmy u znajomych ktorzy pokazywali nam zdjęcia z indonezji, więc w ogole jestem w klimacie.

    o żesz, pale malo i rzadko, ale dopiero po powrocie z indonezji dowiaduję się, że palą goździkowe papierosy i to w takiej cenie! spróbowałabym z ciekawości.

    w ogóle to ile sie naczytałam o tym że wszyscy chcą sobie robic zdjęcia z białasami, a mnie ktoś poprosił dosłownie raz. musimy być bardzo, ale to bardzo nieatrakcyjni.

  • Reply Nauka niemieckiego online 23/10/2016 at 16:44

    Nie potrafię sobie wyobrazić jedzenia ryżu na 3 posiłki w ciągu dnia hah! XD Szkoda, że w Polsce nie ma jak jeździć skuterem po większych miastach :/ Zaś auto do miasta nadaje się jak… Super jest ta Indonezja 😉

  • Reply Dorota 07/08/2017 at 14:43

    Jesteśmy od tygodnia w Indonezji, docelowe 2 lata. Wiele z tego, co piszesz już doświadczyłam po tak krótkim czasie. Obiad na śniadanie i kolację, wszędobylskie papierosy, brak przechodniów na ulicach i w ogóle brak potrzeby spacerowania, foto do bólu (mój syn już się irytuje, a ja czuję się jak gwiazda?) ale chyba najbardziej rozbraja mnie indoenglish. Na pytanie: kiedy pani może zaczàć pracę? lub jakie sà pani oczekiwania finansowe? odpowiedź brzmi niezmiennie”Yes!” Poza tym jest miło mamy palmy w ogrodzie, jesteśmy milionerami w końcu?

  • Leave a Reply