Ngwe Saung Beach moim okiem, czyli o tym, jak śpiewano mi sto lat w kilku językach, jak uczyłam pewnego dociekłego Birmańczyka mówić po polsku oraz jaki był finał bycia szczerym z naganiaczem na snorklowanie.
Jak dojechać do Ngwe Saung Beach?
Wiedziałam, że będąc w Birmie nie odpuszczę sobie wizyty nad morzem i specjalnie zaplanowałam sobie, że to właśnie na plaży spędzę moje ostatnie dwudzieste urodziny. Wybrałam Ngwe Saung Beach z prostego powodu – jest to najlepiej skomunikowana z Rangunem miejscowość nadmorska. Z dawnej stolicy Birmy dojedziemy tam w około 6 godzin, co jak na birmańskie warunki nie jest złym czasem.
Sama droga nad morze nie należy do najlepszych, jakieś dwie trzecie trasy pokonuje się mocno wijącymi serpentynami, która niejednego może przyprawić o mdłości.. Ja na szczęście nie zwracałam mojego śniadania (a inni Birmańczycy – współpodróżnicy już tak). Przy akompaniamencie birmańskiego disco z wielkiego telewizora plazmowego (sic!) prosto przed moją twarzą – siedziałam w pierwszym rzędzie – oraz słabo działającej klimatyzacji byłam w samym środku birmańskiej rzeczywistości, co bardzo mi się podobało.
Ngwe Saung Beach – pierwsze wrażenia
Czemu w ogóle pomyślałam, że może być źle? Moje początkowe nastawienie do Ngwe Saung Beach było nieco sceptyczne, bo gdy przeszukiwałam oferty noclegów to przed oczami pojawiały mi się same luksusowe resorty i wyobrażałam sobie to miejsce jako raj dla turystów all inclusive. Koniec końców udało mi się znaleźć bungalowy w rozsądnej cenie. Jakiś czas później witał mnie w nich Andy, specyficzny, lekko odurzony Niemiec pod czterdziestkę z różowymi włosami i dużymi tunelami w uszach. – Jestem w Birmie chyba z piętnasty raz, tak naprawdę to przestałem już to liczyć – odparł widząc moje nieco zdziwione spojrzenie. – Poznałem Ko Soe, właściciela tego guesthouse’u podczas jego wizyty w Niemczech kilka lat temu. Ko Soe przez wiele lat pracował jako przewodnik po Birmie, ale zawsze chciał otworzyć własny biznes. Szybko znaleźliśmy wspólny język, a kiedy plany otwarcia bungalowów były coraz bardziej realistyczne, postanowiłem mu pomóc w realizacji marzenia, przyjechałem z Niemiec i pomagam prowadzić Soe Ko Ko – ciągnął Andy.
Samo Ngwe Saung Beach – jak nazwa zobowiązuje – to miejscowość z ciągnąca się ponad 15 kilometrów szeroka piaszczysta plaża. Na tyle szeroka, że Birmańczycy bez żadnego skrępowania jeżdżą po niej skuterami, motorami czy na quadach. Sama atmosfera miejsca też jest bardzo lokalna: co kilka minut na plaży spotykam mężczyzn na rowerach wiozących kokosy, które swobodnie rozłupują olbrzymimi maczetami lub kobiety, które z gracją i wprawą noszą na swych głowach kosze z przekąskami, które zamierzają sprzedać osobom wylegującym się na plaży. A tych wylegujących nie jest wiele – plaża jest na tyle długa i szeroka, że bez problemu znajdziemy miejsce dla siebie bez otoczenia innych. Dwie małe pagody na skałach tylko dopełniają swojskości Ngwe Saung Beach.
Słowianie są wszędzie
Pierwszego wieczoru, siedząc w promieniach zachodzącego słońca na plaży w typowym lokalnym barze z wściekle kolorowymi plastikowymi krzesłami, wydawało mi się, że ni stąd ni z owąd słyszałam nasz rodzimy język. Spojrzałam w stronę skąd dobiegał i już nie miałam wątpliwości – oprócz mnie w Ngwe Saung znajdowała się też całkiem duża grupa Polaków w średnim wieku. Dlaczego akurat tu przyjechali? Co przyciągnęło ich do Birmy. Tym razem nie zapytałam.
Odpowiedź przyszła sama po kilku dniach, a okazało się, że nasi rodacy nie byli jedynymi Słowianami, którzy stanęli na mojej drodze w Ngwe Saung.
Nowi znajomi z Birmy
Z polecenia znajomej trafiłam do Table 5, podobno najlepszej knajpy w Ngwe Saung Beach. Pierwszego wieczoru przesiedziałam tam wiele godzin rozmawiając o wszystkim i o niczym z Ko Toe, ambitnym właścicielem knajpy. To właśnie on mi powiedział, że do miejscowości właśnie zjechała wielka grupa Polaków z wycieczką zorganizowaną. Ko Toe bardzo chciał obsłużyć ich w jak najbardziej profesjonalny sposób i zapytał się, czy nie nauczę go kilku przydatnych zwrotów po polsku. Umówiliśmy się na naukę na następny dzień.
W międzyczasie do baru wszedł znajomy Ko Toe i wskazując na mnie palcem dodał – To Ty boisz się snorklować! Skąd on to do cholery wiedział – pomyślałam i zaraz go o to zapytałam. Okazało się, że zaczepił mnie przy wejściu na plażę z pytaniem o wycieczkę na snorkling, które od razu zbyłam, mówiąc jednocześnie prawdę. Tak, boję się snorklować! Za chwilę Soemoe (czyt. Sumo) siedział przy moim stole i gawędziliśmy jak starzy znajomi. Po raz pierwszy po ponad tygodniu przebywania w Birmie mogłam z kimś porozmawiać bez ogródek o realnej sytuacji panującej w kraju.
Soemoe był radosnym, otwartym i ciepłym człowiekiem mimo otaczających go problemów. Nie dość, że system starał się mu mocno przeszkadzać w rozwijaniu swojego małego biznesu, jakim było organizowanie snorklowania i wędkowania dla turystów, to jeszcze żona z kilkumiesięcznym synem przebywała w stanie Shan na północy Birmy ze względu na problemu zdrowotne swej matki. Przy tym wszystkim ten trzydziestoletni Birmańczyk z pasją opowiadał mi o tym co robi oraz jak stara się edukować ekologicznie otaczające go społeczeństwo. Bardzo mi tym zaimponował.
Moje birmańskie urodziny
Ostatniego dnia mojego pobytu w Ngwe Saung Beach zmieniałam cyferkę w moim kalendarzu i po raz ostatni obchodziłam urodziny z dwójką z przodu. Jak już wspomniałam – nieprzypadkowo trafiłam wtedy na birmańską plażę.
Świętowanie zaczęłam już z samego rana, kiedy różowłosy Andy przybiegł do mnie z wielkim kawałkiem tortu i wetkniętą w niego świeczką. Później było już tylko lepiej. Po beztroskim plażowaniu i kilkulometrowej przechadzce plażą doszłam na Lover’s Island – małą, ale bardzo przyjemną wysepkę u wybrzeży Ngwe Saung Beach. Jedynym mankamentem tego urokliwego miejsca były śmieci walające się przy brzegu wysepki, co niestety jest dosyć powszechnym widokiem w Azji Południowo-Wschodniej.
Dzień skończyłam tradycyjnie w Table 5, gdzie czekało na mnie kilka niespodzianek. Wieczór zaczęłam od kolacji sam na sam, ale zupełnie mi to nie przeszkadzało. Podczas, gdy delektowałam się lokalną rybą przy sąsiednim stoliku usłyszałam mój ukochany język, czyli portugalski. Chwilę później złączyliśmy stoliki z parą z Lizbony i rozmawialiśmy o naszych wrażeniach z Birmy. Po nie więcej, niż dziesięciu minutach okazało się, że mamy kilkoro wspólnych znajomych.
Później – tak, jak obiecałam dzień wcześniej – uczyłam Ko Toe zwrotów po polsku, które zapisywał uroczymi birmańskimi robaczkami. Po chwili do knajpy weszła grupa Polaków, a jej właściciel natychmiast do nich przybiegł i starał się wykorzystać nabyte umiejętności w praktyce. Po minucie rozmowy po polsku zagaił do jednego z naszych rodaków „Jesteś przystojny!”. Tamten tylko szeroko otworzył oczy i wskazał na mnie palcem – To pewnie ta w żółtej sukience Cię tego nauczyła! Już po chwili siedziałam z tą grupą i wymieniałam doświadczenia podróżnicze. Mimo, że zazwyczaj jeździli oni na zorganizowane wyjazdy, to – wbrew stereotypowemu myśleniu o takich wypadach – byli otwartą i ciekawą świata grupą.
Kiedy myślałam, że tego wieczoru już nic się nie przydarzy, to nagle zwróciłam uwagę na dziewczynę z burzą rudych włosów przy sąsiednim stoliku. Zaczęłam słuchać, w jakim języku mówi i nie zastanawiając się podeszłam do niej i wypaliłam: – Czy masz na imię Kristina i jesteś znajomą Zuzany, która mieszka w Lizbonie? Dziewczyna była w szoku i potwierdziła moje przypuszczenia skinieniem głowy. – Kim jesteś? – wypaliła tylko. – Byłą współlokatorką Zuzany z Erasmusa – odpowiedziałam zgodnie z prawdą i zaczęłam się tłumaczyć. – Nigdy nie poznałyśmy się wprost, ale kojarzę z Facebooka, że się przyjaźnicie. W końcu nieczęsto się zdarza, że panna młoda na swoim własnym ślubie ma krwistoczerwoną suknię – dodałam. Okazało się, że Słowaczka mieszka w Rangunie na stałe, a na plażę przyjechała tylko na weekend.
Urodziny zakończyły się chóralnym odśpiewywaniem „sto lat” po polsku, angielsku, birmańsku, portugalsku i słowacku. To był jeden z fajniejszych wieczorów urodzinowych w moim życiu, mimo, że spędzałam je z daleka od rodziny i znajomych.
Czy podobało mi się w Ngwe Saung Beach?
Myślę, że mój tekst rozwiał Wasze wątpliwości na temat odpowiedzi na zadane pytanie. Ngwe Saung Beach bardzo mi się podobało mimo kilku mankamentów, jak słabej przejrzystości wody czy plaży zaniedbanej w niektórych miejscach. Ngwe Saung to przede wszystkim miejsce autentyczne, gdzie wypoczywają też Birmańczycy. To ludzie, którzy są uprzejmi dla turystów nie dlatego, że coś od niego chcą, tylko dlatego, że mają taki sposób bycia. Dlatego też z czystym sumieniem polecam zatrzymać się tam w czasie podróży po Birmie.
Spędzaliście kiedyś urodziny w jakimś rajskim, wyśnionym miejscu? Jeśli tak, to gdzie to było i dlaczego zdecydowaliście się na to miejsce?
Jeśli planujecie wyjazd do Birmy to koniecznie zajrzyjcie do mojego posta będącego zbiorem informacji praktycznych oraz przeczytajcie o moich wrażeniach z Mandalay!
7 komentarzy
Ach, poczuć ten klimat. A ja ciągle zakochana w Grecji. Co obiecuję sobie co roku, że zmienię priorytety to ciągle wracam nad morze śródziemne. Spędziłaś urodziny w dość specyficznym klimacie, super! 🙂
Nie dotarłam w Birmie na plażę, po powrocie z Rangunu poleciałam na Ko Chang w Tajlandii tam się pobyczyć… ale to było 6 lat temu a w między czasie Birma bardzo się zmieniła. A o tym jak świat jest mały dzięki FB własnie sama przekonałam się wielokrotnie, to niesamowite. Jeśli chodzi o snorkeling to ja niestety jestem ułomna i nie umiem oddychać swobodnie jak mam nos i usta zatkane 🙂
Dla mnie takim prywatnym odkryciem była wyspa Bamboo Island przy kambodżańskim Sihanoukville. I do miasta, i na wyspę trafiliśmy przez pomyłkę (całe pasmo wpadek, tak naprawdę) – tym większym zaskoczeniem był kawałek raju, do którego udało nam się trafić 🙂
Ach, w moich latach dwudziestych tradycją były wyjazdy na urodziny. Bardzo lubię świętować w innych okolicznościach niż codzienność. Taka birmańska plaża musi być bardzo fajna, choć przez chwilę się obawiałam, że naganiaczem okaże się Słowianin 😉
Hej,
Milo sie czyta Twoje opowiesci o Table 5, naszej ulubionej knajpie w Ngwe. W lutym 2016 bylismy stalymi bywalcami i wielokrotnie przesiadywalismy z Ko. Ma swietne wizje swojego biznesu, prawda? Jest jakby z innej bajki:) A mialas okazje posluchac, jak gra na gitarze i spiewa:)? Mam jego dwa utwory sfilmowane – jesli chcesz, moge przeslac…..
Na Ngwe nie bylem ale regularnie(od 2013) jezdze na Ngapali,ktora uwazam za najpiekniejsza plaze w Birmie;a z knajp polecam „Two Brothers” w tym roku chyba tez pojade na 1-3 tygodnie !
Ngapali jeszcze przede mną, dzięki za polecenie!