Czerwiec to podróż przez trzy australijskie stany: obcowanie z tropikalną stroną Queensland, doświadczanie outbacku w Terytorium Północnym i degustowanie win w Australii Południowej. To też miesiąc podejmowania decyzji. Jak wyglądał mój dziesiąty miesiąc w podróży?
Tropikalna północ
Po odwiedzeniu słynnych wysp Whitsundays pojechaliśmy dalej na północ, w tropikalny region Queensland. Moim osobistym faworytem w tym regionie jest Park Narodowy Daintree, czyli niesamowity las deszczowy. To zdecydowanie jedno z moich ulubionych miejsc w całej Australii a zarazem ostatni punkt mojej podróży po wschodnim wybrzeżu.
Jeszcze będąc w trakcie tej podróży zdecydowaliśmy z Włochem, że fajnie nam się razem podróżuje i że w związku z tym zrobimy kolejnego road tripa. Tym razem trasa wiodła przez outback aż do słynnego Uluru i z powrotem do Queensland, gdzie Mattia miał zamiar sprzedać swoje auto. Najpierw jednak spędziliśmy ponad tydzień w Cairns, czekając na naprawę samochodu i przygotowanie go do drogi przez australijskie pustkowia. Cairns to dla mnie bez dwóch zdań najgorsze miasto w całej krainie Oz. Jeśli będziecie kiedyś w okolicy to po prostu przejedźcie przez nie albo w stronę lasów deszczowych albo na wschód, by zrobić tak zwany waterfall circuit.
spacer w lesie deszczowym Daintree
Outback w trzech odsłonach
Z naprawioną Gianną (bo takie imię dostało Mitsubishi Włocha) i nowymi towarzyszami podróży: Hiszpanką i Niemcem wyruszliśmy w stronę interioru. Outback od początku mnie zafacyscynował. Prosta trasa, jednostajny krajobraz przez kilkadziesiąt kilometrów początkowo dziwił, później uspokajał, a wreszcie wciągnął mnie na dobre. Magiczne Uluru i przepiękny Kings Canyon były tylko wisienką na torcie całej trasy przez outback.
Co ciekawe, podczas tej drogi zatrzymaliśmy się na chwilę w homestayu, gdzie dostałam wcześniej ofertę pracy i wiecie co? Bardzo się cieszę, że tej pracy nie wzięłam. Ten homestay leży na totalnym zadupiu pośrodku niczego, a do najbliższego miasteczka jest jakieś 4 czy 5 godzin drogi. Nie wiem, czy wytrzymałabym tam więcej, niż tydzień.
Kings Canyon - najbardziej pozytywne zaskoczenie w Outbacku
Winiarskie południe
Z czerwonego, rozgrzanego outbacku skierowaliśmy się na południe do Australii Południowej, gdzie za namową Mattii, który jest winiarzem z dziada pradziada, (okej, nie musiał nas tak mocno namawiać 😉 odwiedziliśmy dwa regiony winiarskie: Clare Valley i Barossa Valley. Zima na południu mocno dawała się we znaki, lecz widok pagórków porośniętych winoroślami, mimo, że bez liści i bez owoców, był miły dla oka, a doskonałe lokalne wina nie raz zaszumiały w głowie.
Podczas odwiedzin w winiarni Sevenhill w Clare Valley
Czy to już koniec?
Z Barossa Valley skierowaliśmy się w stronę Nowej Południowej Walii, a docelowo wracamy do stanu Queensland, gdzie Włoch ma zamiar sprzedać swój samochód. A jakie są moje dalsze plany? Na razie mogę powiedzieć Wam jedno: lipiec to mój ostatni miesiąc w Australii podczas tej podróży.
Gdzie lecę dalej? Zapisz się do newslettera w okienku po prawej, a dowiesz się o tym pierwszy dostając kolejny list z podróży!
W czerwcu 2017 po raz pierwszy w życiu:
- odwiedziłam kolejne australijskie stany: Terytorium Północne i Australię Południową
- doświadczyłam australiskiego outbacku
- spełniłam jedno z moich marzeń i zobaczyłam słynne Uluru na własne oczy
- widziałam emu i skorpiony na wolności
- byłam w kopalni opali (w Coober Pedy)
- zobaczyłam największe słone jezioro na świecie (Eyre)
- odwiedziłam najsłynniejszą winiarnię w Australii (Jacob’s Creek)
- spałam pod namiotem przy -6 stopniach na zewnątrz (w okolicach Broken Hill)
- widziałam najbardziej rozgwieżdżone niebo w moim życiu
Chcecie wiedzieć, jak minęły mi poprzednie miesiące w podróży? Zajrzyjcie do postów mówiących o pierwszym, drugim, trzecim, czwartym, piątym, szóstym, siódmym, ósmym i dziewiątym miesiącu w drodze!
No Comments