Nie będzie tu o polityce ani o tym, kto jest winny katastrofy. To tylko zapiski z kilku dni mojego zwykłego sarajewskiego życia pięć lat temu.
10 kwietnia, sobota
– Wstawaj, tragedia! Spadł polski samolot – gwałtownie budzi mnie nieco roztrzęsiony głos M. – Wracaj spać, jesteś jeszcze pijany! – odpowiadam i nakrywam się kołdrą na głowę. Przyznam się szczerze – dzień wcześniej ostro zabalowaliśmy, a sarajewskie imprezy potrafią niejednego zwalić z nóg. Nie dam się nabrać na jakieś głupie żarty, w końcu jest sobota, leje deszcz, jest szaro, buro i ponuro, więc mam idealną wymówkę, by się wyspać. Po chwili M. znowu wpada do mojego pokoju – Kamila, ja to serio mówię! Dostałem przed chwilą wiadomość i odpaliłem radiową Jedynkę na kompie! Zginął prezydent i inni politycy! – argumentuje. Mam mętlik w głowie, osobliwą mieszankę rakiji, niewyspania i niedowierzania. Transportuję się razem z kołdrą z łóżka na sofę w salonie, dołączam do M. śledzącego relację w Internecie i powoli zaczyna do mnie docierać co się dzieje.
Siedzimy w milczeniu, nasze umysły w zwolnionym tempie przeżuwają to, co przed chwilą usłyszeliśmy. – Myślisz, że inni wiedzą? – rzucam. Inni to nasza mała sarajewska Polonia: banda pasjonatów tego pokręconego miasta, którzy zostawili swoje spokojne życie w Polsce czy Irlandii, by spełnić marzenia o mieszkaniu w stolicy BiH. – A. już wie – odpowiada M. – obudziła ich sąsiadka z bloku.
Wieczorem byłam umówiona na kolację u mojej znajomej Chorwatki, Ivany, która mieszka na jednym z sarajewskich wzgórz, a do jej domu prowadzi kręta, stroma droga. Ulewa za oknem wydaje się nie mieć końca i dlatego łapię taksówkę. Z trzaskającego radia wychwytuję tylko Poljska, avion, katastrofa. Taksówkarz zaczyna z przejęciem i jebem na ustach komentować całą sytuację. Nie mam ochoty odpowiadać, kwituję tylko – Ja sam iz Poljske. Zapada niezręczna cisza. Za to wieprzowina, ciężko dostępna w tym muzułmańskim mieście, a więc przywieziona przez Ivanę z Zagrzebia, jest wyśmienicie przyrządzona.
11 kwietnia, niedziela
– Ej, przywiozłaś ze sobą polską flagę? – pyta M. Nie, nie przywiozłam. – To pójdę gdzieś kupić – kwituje. – No błagam, polską flagę w Sarajewie? To chyba prędzej serbską dostaniesz – wypalam z przekąsem. Ale M. jest zawzięty. Znajduje krawca, który uszyje polską flagę. Jeszcze tego samego dnia biało-czerwone barwy powiewają w oknie na ostatnim piętrze Titovej 31 – głównej arterii Sarajewa, przy której mieszkaliśmy.
Powoli zaczynają do nas dochodzić głosy z polskiego światka w Sarajewie. Dzwoni do nas polski ksiądz, przedstawiciel dyplomacji watykańskiej, z którym lubimy spotykać się przy piwku. Informuje o organizacji mszy za poległych w sarajewskiej katedrze za 2 dni. Pyta się, czy pomożemy. No jasne!
12 kwietnia, poniedziałek
Znowu budzę się z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony uwielbiam mieszkać poza Polską, ale dopiero po katastrofie czuję się obco. Mam wrażenie, że nikt, nawet M. mnie nie rozumie. Przed wyjściem na uczelnię decyduję ubrać się na biało-czerwono. Jak nigdy chcę podkreślić, że jestem Polką. Znajomi z uniwersytetu próbują mnie pocieszyć. Co oni wiedzą?! Po zajęciach idę pod polską ambasadę zapalić symbolicznie znicz. Tylko gdzie do cholery dostać znicz w muzułmańskim mieście? W końcu udaje się to na jednym z bazarów z mydłem i powidłem. Ambasada, nie większa od typowego domu, prezentuje się dosyć marnie, ale pozwala choćby symbolicznie poczuć się jak w domu, w Warszawie. W tym momencie autentycznie mi tęskno.
Z pomocą przychodzą moi polscy przyjaciele. Jak co poniedziałek się spotykamy się w naszym mieszkaniu na małego bifora przed najfajniejszą alternatywną imprezą tygodnia – muzyką sevdah na żywo w Kinie Bosna, dawnym kinie przerobionym na bar. Koniec końców do kina tego wieczoru nie docieramy, a ostatnich gości żegnamy bodajże po 12 godzinach. Za oknem z klatki schodowej senne, zamglone miasto wita nowy dzień.
13 kwietnia, wtorek
Msza w katedrze jest o 17, ksiądz prosi nas o przybycie 15 minut wcześniej. Mimo, że ze wszystkich znajomych ja mam tam nabliżej, to pojawiam się oczywiście ostatnia. Przed kościołem czeka na mnie A. – W związku z tym, że jesteś ostatnia, to zostałaś wytypowana do śpiewania psalmu. Psalmu? Nieźle mnie wkręcili, łobuzy jedne. – Raz przy Sarajevskim wygadałaś się księdzu, że należałaś kiedyś do scholi i śpiewałaś psalmy – dodaje. Zrezygnowana otwieram drzwi wejściowe i chwilę później przecieram oczy ze zdumienia. Spodziewałam się kilku osób na krzyż, a katedra jest wypełniona po brzegi. Dopiero po chwili zauważam, że trzy czwarte ze zgromadzonych osób to polski kontyngent z misji stabilizacyjnej EUFOR stacjonującej w Butmirze w okolicach Sarajewa. Cudownie, śpiewać psalmy przed żołnierzami i całą misją dyplomatyczną… Koniec końców nie wyszło tak źle, jak się spodziewałam.
10 kwietnia 2010 zapamiętałam jako jeden z najdziwniejszych dni w moim życiu, dzień, kiedy przeżywałam dziwną formę tęsknoty za ojczyzną, której nigdy – ani wcześniej, ani później – nie doświadczyłam. Paradoksalnie to wydarzenie zjednoczyło naszą małą społeczność, a moment kiedy ćwiczyłam śpiewanie psalmu na sarajewskiej plebanii razem z polskim żołnierzem chwilowo robiącym za ministranta chyba na zawsze pozostanie w mojej pamięci. A Wy mieliście okazję przeżyć istotne wydarzenia z Polski czy świata w jakimś wyjątkowym miejscu?
Podobał Ci się ten wpis? Będzie mi bardzo miło, jeśli zostawisz komentarz lub podzielisz się postem w social media 🙂
P.S. Imiona w tekście zostały ukryte na prośbę bohaterów.
7 komentarzy
Ja pamietam, ze tego dnia bylam w Irlandii, i kiedy dostalam sms-a od siostry, to od razu wlaczylam telewizor, bo tez nie moglam uwierzyc. Takie tragedie zawsze poruszaja, ale kiedy gina rodacy, to jeszcze bardziej…
Też pamiętam swoje 10 kwietnia. Wszystko, co kiedy, jak. Niestety dobrze także pamiętam, dlaczego już miałam dosyć tego 10 kwietnia.
myślę, że nie Ty jedna. szkoda, że zwykłe ludzkie dramaty i nasza autentyczna potrzeba współczucia przerodziły się w polityczną walkę. A o dziwo chyba większość z nas pamięta, co tego dnia robiła…
Wow, Kami, niesamowite przeżycia. Oczywiście tak się wczułam, że teraz siedzę i wyję, więc jesteś mi dłużna paczkę chusteczek. To z tą flagą szytą u krawca, i Twój psalm w czasie mszy… naprawdę pięknie przeżyłaś ten smutny czas.
Wzorowa obywatelko…
Jej, Izabelo, nie chciałam w Tobie wywołać takich uczyć! Paczkę chusteczek oddam przy okazji 😉 dziękuję za miłe słowa o mnie, ale nie powiedziałabym, że jestem wzorową obywatelką, to raczej moja wrażliwość i fakt, że byłam daleko od ojczyzny spowodowały takie, a nie inne czyny. Ale i tak bardzo mi miło, dziękuję!
A ja nie jestem wzorowa. 10 kwietnia pamiętam jak przez mgłę, wracałam wtedy skądś samolotem, chyba z Włoch i po wylądowaniu taka wiadomość. Szok i niedowierzanie, ale podobne do tych, jakie przeżyłam ostatnio na wiadomość o katastrofie Germanwings…
Myślę, że moje podejście było takie, a nie inne ze względu na odległość od kraju i moją nostalgiczną naturę. Nikt nie mówi, że nie byłaś wzorowa – chyba każdy przeżywał to jakoś na swój sposób…