Ferhadija, reprezentacyjny deptak i chyba najsłynniejsza ulica Sarajewa jest pełna ludzi niezależnie od pory dnia. Nie jest ważne, czy idę tam o ósmej, dwunastej, piętnastej czy dwudziestej, w lokalnych kawiarniach, których w tej okolicy na pęczki, młodzi Sarajewianie z nieodłącznym papierosem bośniackiej marki Drina w dłoni, patrzą się, wydawałoby się, beztrosko, na swoich rozmówców, czy w przestrzeń przed nimi. Na środku deptaka, gdzie zaczyna się dawna ottomańska dzielnica, widnieje wielki napis: „Sarajewo: spotkanie kultur”. Dla osoby będącej przez chwilę w stolicy Bośni, Sarajewo jawi się jako tętniące życiem miasto. Też mi się takie wydawało, kiedy zaczęłam tam mieszkać. Aż do czasu, kiedy znajomi Bośniacy zaczęli powoli odsłaniać przede mną niezagojone wojenne rany i wspomnienia, które chcieliby wymazać z pamięci.
Portret pierwszy: Jelena
Pierwszy raz oznakę powojennej traumy widzę u Jeleny, mojej współlokatorki.Wchodzę do naszej sypialni na palcach i bezszelestnie staram się zamknąć drzwi, by jej nie obudzić. Nagle Jelena zrywa się z łóżka z krzykiem i oznaką paniki na twarzy. – Jelena, coś się stało? Co Ci się śniło? – pytam nieco przerażona. Odpowiada już nieco uspokojona widząc moją zatroskaną twarz. – Mimo, że to już tyle lat minęło, nie potrafię się pozbyć tego wrażenia z głowy. Wiesz dobrze, że jestem z mieszanej rodziny. Tacy, jak my, mieli najgorzej. Nigdzie nie byliśmy swoi. Po tym, jak w sąsiedniej wsi u mojej kuzynki Dragany pewnej nocy wpadli do nich sąsiedzi dzierżąc w rękach pale, na które nabite były ludzkie głowy i w tym samym momencie kazali im się wynosić z własnego domu, tata stwierdził, że chce nam oszczędzić podobnego widoku i zaplanował naszą ucieczkę z domu. Chcieliśmy przeżyć, za wszelką cenę nie chcieliśmy być rozdzieleni.
Matka Jeleny jest Chorwatką, ojciec bośniackim Serbem. Typowa mieszana rodzina, jakich w Jugosławii było wiele i które zaczęły mieć poważne problemy wraz z nastaniem wojny. Ojciec za wszelką cenę nie chciał być wcielony do wojska i być zmuszony do walki z rodakami małżonki, dlatego postanowił zabrać ją, swoje dwie córki – wtedy trzyletnią Jelenę oraz kilka lat starszą Milicę i uciekać z rodzinnego Doboju – miasta w północno-wschodniej części Bośni. Jelena z tej chwili pamięta tylko, że kurczowo trzymała jedną ręką mamę, a drugą swój mały rower, którego nie udało się jej zabrać. Kilka kroków od nich spadały granaty. Pod osłoną nocy i przerażenia udało im się uciec.
Rodzina Petroviciów wylądowała u rodziny ojca pod Nowym Sadem, lecz tam, mimo kilkuset kilometrów dzielących ich od najbliższej linii frontu, nie czuła się tam dobrze. Mała Jelena pamiętała, jak serbska rodzina regularnie szykanowała jej matkę. Gdy tylko pojawiła się możliwość, Petrovicie wyjechali do Stanów Zjednoczonych, które udzieliły im azylu i przyjęły mieszanych wygnańców. Od tamtej chwili jej domem jest St. Louis w Missouri, gdzie obecnie mieści się największa bośniacka diaspora znajdująca się poza terytorium Bośni i Hercegowiny. Ma to odzwierciedlenie w nazwie dzielnicy, gdzie skupiła się większość emigrantów. W Little Bosnia w lokalnych knajpach bez problemu dostaniemy pitę (jak sami Bośniacy nazywają burek), który popijemy rakiją lub lozą.
Wydawałoby się, że spokojne lata podstawówki, szkoły średniej, wreszcie colleage’u i dorastanie w kochającej rodzinie pozwoli zapomnieć Jelenie o jej utraconym dzieciństwie i wygnaniu z rodzinnej ziemi. Niestety najgorsze wspomnienia nie pozwalają o sobie zapomnieć i są na tyle zakorzenione w środku, że przypominają o sobie w błahych momentach. Teraz już wiem, że Jelena nie tylko prawie zawsze wpada w panikę, gdy ktoś ją przypadkowo obudzi w nocy. Boi się też przebywać w ciemnych pomieszczeniach i nigdy, przenigdy nie pozwala zostawić otwartego okna na noc, mimo niemiłosiernego skwaru panującego na naszym poddaszu w lato.
Innym razem wspomina, jak bardzo jest wdzięczna tacie, że zbiegł z całą rodziną, zamiast walczyć na wojnie. Cieszy się, że choć część jej dzieciństwa zostanie ocalona, mimo, że i tak przyszło jej zapłacić za to wysoką cenę. Już do końca życia będzie dla Amerykanów Bośniaczką, a dla Bośniaków Amerykanką. Sama słyszałam dwa czy trzy razy, jak ktoś z naszych rówieśników nazwał ją z pogardą Amerykanką. – Nie masz prawa nazywać samej siebie Bośniaczką, bo nie przeżyłaś takiego piekła, jak my w Sarajewie – dodał z wyrzutem i zaciśniętymi przez gniew ustami. -Nie gniewam się na niego. I tak miałam dużo więcej szczęścia, niż Dragana czy nasi znajomi ze studiów – kwitowała Jelena. – Nie wiem, czy potrafiłabym sobie teraz psychicznie poradzić, jeśli spędziłabym wojnę w oblężonym Sarajewie.
Portret drugi: Selma
Historia Selmy była nieco inna. Sarajewianka od pokoleń, wychowana w muzułmańskiej rodzinie, która określała siebie, jako nowoczesną tradycjonalistkę. Chętnie chodziła z nami na imprezy, ale nie piła podczas nich alkoholu, za to papierosów paliła na pęczki, a na pytanie dlaczego nie nosi chusty na głowie wybuchała śmiechem. – Nigdy nie było takiej tradycji w mojej rodzinie, to czemu ja miałabym to robić? – tak najczęściej brzmiała jej odpowiedź.
Selma, jak większość osób z wydziału, praktycznie nigdy nie wspominała czasów oblężenia miasta. Na początku wydawało mi się to dziwne. W końcu studiowałam na sarajewskim Wydziale Nauk Politycznych, gdzie tematy wojenne krzyżowały się mniej lub bardziej z tematyką wykładów i zajęć, a słowo RAT (wojna) profesorowie odmieniali przez wszystkie przypadki. No właśnie, temat był poruszany praktycznie jedynie przez wykładowców z milczącą aprobatą sarajewskich studentów.
Jednego razu podczas zajęć z Organizacji Międzynarodowych profesor w suchym tonie omawiał aktywność ONZ i innych instytucji podczas oblężenia Sarajewa. – Jak pan może mówić o tym takim beznamiętnym tonem? Przecież w mieście dzieci umierały z głodu przez ich organizacyjną porażkę – wykrzyknęła nagle Selma. W auli zrobiło się nieswojo. Dziewczyna kontynuowała: – Oni przez tyle czasu mieli nas gdzieś, a my im potem stawiamy dziękczynny pomnik obrazujący puszkę z przeterminowanym jedzeniem, które dawali nam jak jakimś podludziom? Przez jej gardło przebrzmiewał żal, a w oczach pojawiły się łzy.
To właśnie tego dnia dowiedziałam się, że Selma spędziła dużą część oblężenia miasta w samym Sarajewie. Mieszkała na jednym z wielkich blokowisk, zbudowanych w czasach socjalizmu, które w czasie oblężenia stały praktycznie na linii frontu. Pamięta, kiedy całymi rodzinami chowali się w ciasnych blokowych piwnicach, aby nie być wystawionym na granaty spuszczane na miasto. Nie potrafi wymazać z duszy niepokoju przemieszanego z lękiem, kiedy jej mama wychodziła z domu, aby zdobyć dla swoich dzieci trochę jedzenia. W końcu określenie Aleja Snajperów nie wzięło się z niczego – ta główna arteria przecinająca Sarajewo była idealnie widoczna ze wzgórz okalających miasto.
Po kilku miesiącach, dzięki łapówkom i zlitowaniu się nad dziewczyną przez jednego Serba, dawnego sąsiada, do którego cała jej muzułmańska rodzina chodziła obchodzić prawosławne Boże Narodzenie, Selmie udało się opuścić oblężone miasto. Trafiła najpierw do Chorwacji, a stamtąd do małej mieściny w Stanach Zjednoczonych. Tam, mimo rozłąki z rodziną, czuła się bezpieczne: już nie głodowała, a przeraźliwie cichej nocy nie przełamywał odgłos spadających bomb. Z tamtego okresu wyniosła znakomitą znajomość języka angielskiego oraz ciekawość świata. – Jeśli ktoś twierdzi, że nasz poziom nauki przed wojną był niski, to zawsze mam dla niego jedną anegdotę z mojego pobytu w Stanach: w szkole, do której uczęszczałam, zdarzało mi się uczyć matematyki dzieci z wyższych klas, mimo oczywistych problemów językowych.
Po zakończeniu wojny Selma wróciła do Sarajewa, do swojego małego mieszkania w blokowisku, które do tej pory straszy dziurami po granatach. Jej rodzice nie mieli tyle szczęścia. – Mimo, że ich straciłam, to cieszę się bardzo, że chociaż brat mi się ostał. Czy wyobrażam sobie mieszkać w innym mieście? Nie, mimo tych wszystkich strasznych przeżyć z dzieciństwa, nie. Kocham Sarajewo.
Niesamowite jest dla mnie to, jak po ponad dwudziestu latach temat wojny jest dalej tak żywy. Przewija się podczas zajęć na uczelni czy mocniej zakrapianych imprez. Nie raz byłam świadkiem burzliwych kłótni Bośniaków różnego pochodzenia o przyczyny wojny i stronę napadającą. Raz doszło nawet do rękoczynów, co tylko pokazuje, że nasze pokolenie nie jest obojętne w tych kwestiach.
Problemem jest tu – według mnie – nierozliczenie wojny i przenoszenie jej ciężaru gatunkowego na trzy strony: bośniacką, serbską i chorwacką, mimo, że oczywistym jest, kto do tej wojny doprowadził. Wypieranie się faktów w żywe oczy, co widać było nie raz podczas procesów przed Międzynarodowym Trybunałem Karnym dla byłej Jugosławii w Hadze nie pozwala uleczyć traum i jeszcze podsyca wzajemny antagonizm. Życie w Sarajewie dalej toczy się w cieniu wojny, a wspomniany napis „Sarajewo: spotkanie kultur” ewidentnie kole w oczy. Tak, to było miasto wielu kultur. Było.
Chcesz przeczytać moje inne posty dotyczące Sarajewa? Dowiedz się, jakie były moje wrażenia z pierwszego miesiąca mieszkania w tym mieście, jak przeżywałam tam 10 kwietnia oraz z jakich miejsc warto podziwiać najpiękniejsze panoramy stolicy Bośni i Hercegowiny.
43 komentarze
Dziękuje za ten wpis
nie ma za co! choć przyznam, ciężko było mi go pisać…
Świetny wpis. I ważny.
dziękuję!
Piękny wpis.
dziękuję Marianno!
Kamila świetny wpis! Powinien go przeczytać każdy, kto teraz zionie w internecie (i nie tylko) językiem nienawiści względem uchodźców, którzy do Europy docierają…
Dzięki! Porównanie do obecnej sytuacji w Europie było przeze mnie niezamierzone, ale mam nadzieję, że po lekturze tego tekstu niejedna osoba dwa razy zastanowi się nad tym, co wypowiada o uchodźcach…
Dzięki Koralina! Porównanie do obecnej sytuacji w Europie było przeze mnie niezamierzone, ale mam nadzieję, że po lekturze tego tekstu niejedna osoba dwa razy zastanowi się nad tym, co wypowiada o uchodźcach.
Powiem Ci Kami, że dawno już nie przeczytałam z takim zainteresowaniem „historycznego” wpisu.
Poza tym, 20 lat to w sumie niewiele w perspektywie historycznej, nic dziwnego, że temat wojny wciąż taki żywy.
Dzięku Kinga! Może dlatego tak ciekawie się czytało, bo to nie był zwykły historyczny wpis, tylko bardziej po prostu osobista historia dwóch osób. Może 20 lat to faktycznie nie tak dużo, ale będąc tam dłużej masz wrażenie, jakby wojna dopiero co się skończyła – i mam tu na myśli ludzkie reakcje.
Oj tak, temat wojny się przewija na bałkanach non stop. Na początku znajomości z kimś, wszystko jest niby ok, ale im dłużej się kogoś zna to ZAWSZE wypłynie temat wojny. Od kilku lat jeżdzę na Bałkany (znam trochę serbski i chorwacki – tam mówię srpskohrvatski 😉 )i czy to rozmawiam z Serami, Bośniakami, czy Chorwatami – to temat wypływa prędzej, czy póxniej. tu wszyscy sa okaleczeni. Pamiętam najlepiej 2 rozmowy – jedną z Serbem, druga z Bosniaczką. Zorana poznałam w Belgradzie na sylwestra, był z kolegą Tomisłavem (Chorwat), bardzo podkreślali, że sa przyjaciólmi, pomimo różnego pochodzenia. Poznali się w dzieciństwie przed wojną. grali w tej samej drużynie siatkówki. Ta przyjaźń przetrwała i bardzo podkreślali (aż do bólu), że się kumplują. Dla mnie początkowo było dziwne, że tak mocno na tym się skupiają, ale zrozumiałam, że dla nich to ważne, by podkreślic brak podziałów. opowiadali, że odwiedzają siebie i swoje rodziny (nocują u mam 😉 ) itp.
Druga sytuacja była w Sarajewie – poznaliśmy paru Bosniaków i wylądowaliśmy na twierdzy robiąc imprezę. W grupie była jedna dziewczyna – Emina – mniej więcej rówieśniczka moja – również opowiadała, że pogodziła się z traumą wojny etc, bardzo obrazowo wszystko opisywała. jednak nie do końca mogłam dac jej wiarę, bo opowiadała bardzo żywo i kolorowo tak jakby to było wczoraj. opowiadała jak jednego dnia została zgwałcona przez Serbów (sąsiadów) kilkukrotnie. A miała lat 9. Oczywiście opowiadano jak się przemieszczano aleją snajperów etc. kto kogo postrzelił, gdzie był ranny, kogo stracił. To wciąż żyje. Takich historii jest pełno. Rana jest niezabliźniona i pewnie trzeba wielu lat, aby nie budzić się z krzykiem w nocy. 🙁
Anno, dziękuję Ci za tak długą wypowiedź i opowiedzenie swoich historii. Co do znajomych z Belgradu, to cieszę się bardzo, że istnieją takie przyjaźnie ponad podziałami. Podziwiam też Eminę, że opowiedziała Wam swoją historię, z moich sarajewskich znajomych wielu w ogóle nie chciało poruszać tego tematu.
Świetny tekst! Faktycznie, dla typowego turysty Bośnia będzie miejscem które można odebrać jako miejsce sielanki. Ba, sam jak byłem tam pierwszy raz też miałem taki odbiór (czego zresztą też dałem opis u siebie na blogu). Jednak im bardziej człowiek wgłębiał się w historie, rozmawiał z ludźmi i poznawał to bliżej, dochodził do wniosku że to jest jednak cały czas żywe w tym narodzie, a jego obecny status tak naprawdę nie jest do końca unormowany. Te konflikty nie jednokrotnie nawet dziś tkwią w ludziach i nie wiadomo czy pewnego dnia po raz kolejny nie znajdą upustu powtarzając historię…
Seba, masz zupełną rację. Jestem prawie pewna, że za kolejne 20-30 lat historia się powtórzy 🙁 Niestety…
Kochana, dawaj ten tekst do konkursu na Tekst Roku – zasługuje, żeby przeczytało go i doceniło go jak najwięcej osób!
Koralina, w życiu o tym nie pomyślałam! Łechtasz moje ego z tym tekstem roku 😉
Częściej takie teksty na blogach! 🙂
Będę się starać 🙂
Warte przeczytania i spojrzenia na takie tematy od środka! 🙂
Dziękuję Elu 🙂
Szkoda, że tak mało mówi się o tej wojnie. Była ona tak straszna i w dodatku stosunkowo niedawno, do tej pory bardzo widać jej skutki. Zwłaszcza w ludziach, nawet młodych! Tak jak pokazałaś w tym artykule, nie umieją oni sobie do końca z tym poradzić. Bo jak?
Dokładnie… Po wojnie powinno zatrudnić się armię psychoterapeutów i specjalistów od traum powojennych – tylko jak znaleźć na świecie takich, którzy jeszcze mówiliby po bośniacku?
To przerażające, że mimo starszych lat doświadczeń I, potem II wojny światowej od tamtego czasu wciąż toczą się kolejne wojny. 20 lat temu w Jugosławii, od 4 lat w Syrii, tak jakby historia nic nas nie uczyła… Myślę, że to dla Ciebie ważne doświadczenie, że mogłaś z doświadczonymi tą historią osobami mieć bezpośredni kontakt a co więcej, dziękuję, że chciałaś się nią podzielić z nami. Chciałabym mieć nadzieję, że to już wszystko przeszłość, wszędzie, jednak ciągle gdzieś dzieje się coś podobnego.
Oj tak, na pewno ważne, ale też ciężkie doświadczenie, bo mieszkanie w Sarajewie – mieście, gdzie te historie słyszy się prawie każdego dnia – jest pod tym względem męczące. Z Sarajewa mam jeszcze niejedną historię, które też będą na blogu 🙂
Trudny temat, ciągle żywy i bardzo ważny. Przeczytałam z ciekawością, w Sarajewie nigdy nie byłam ale jako nastolatka wybrałam się do Chorwacji i niedaleko Plitwic mieszkaliśmy w domu u Serba. Jednak nie chciał on wtedy w ogóle mówić o wojnie. Pamiętam też, w jakim szoku byłam, kiedy zabłądziliśmy i trafiliśmy do jakichś wiosek wyludnionych z domami pełnymi dziur po kulach i ze znakami ostrzegającymi przed zaminowanymi polami…
Zaminowane pola to dalej chyba 5% terytorium Bośni. Rozminowywanie terenu niby trwa, ale idzie bardzo opornie. Aż strach wysiąść z samochodu po drodze…
Straszny temat bo i ludzkość sama w sobie jest straszna. Nienawiść bez powodu, zrzucanie winy na innych i odwracanie się tyłem do osób, które przed chwilą byli przyjaciółmi. Taka historia powtarza się co chwilę, w kolejnych regionach świata a ludzkość niczego się nie uczy. Przykre to i smutne…
Ja tą wojnę pamiętam z innej, odległej perspektywy. Najpierw – jako jeszcze dziecko – o wojnie wiedziałam z telewizji. Pamiętam, że modliłam się wtedy, żeby ta wojna do nas nie doszła. Kilka lat później pojechałam do Chorwacji. Jechaliśmy w centrum kraju, przez te wszystkie wioski, których już nie było. Zamiast domów stały ostrzelane ściany. Bez ludzi i bez życia. I była też Bośnia, w której – mimo braku jakiejkolwiek mapy i znaków drogowych – nie można się było zatrzymać i zapytać, bo każdy skrawek ziemi był nadal zaminowany. Mam nadzieję, że nigdy nie przyjdzie nam takiej rzeczywistości doświadczyć…
Ewa, ja mimo wszystko wierzę, że ludzie są dobrzy 🙂 A co do opuszczonych domów i zaminowanych terenów to – jak już wspominałam pod innymi komentarzami – jeszcze długo się to nie zmieni niestety.
Ludzie często nie zdają sobie sprawy w jaki sposób wojna odcisnęła piętno na mieszkańcach byłej Jugosławii. Do dzisiaj pamiętam jak przejeżdżaliśmy przez Chorwację wiele lat temu z rodzicami. Straszny obraz opuszczonych domów mam w pamięci do dzisiaj. Piękny i ważny wpis Kamila!
Dziękuję Aniu! Najgorsze jest to, że te opuszczone domy straszą jeszcze dziś i straszyć będą pewnie jeszcze dobre parę lat…
Kilka lat temu przejechałem Aleję Snajperów na motocyklu. Czuć było jeszcze wojną…
oj tak, szczególnie od strony wjazdu do miasta…
Świetny tekst, naprawdę bardzo mnie poruszył… Na Bałkanach nie byłem i śladów tej wojny nie widziałem, ale odwiedziłem Stepanakert w Górskim Karabachu na Zakaukaziu w którym panują podobne nastroje, a rozmowy zarówno z Ormianami jak i Azerami pokazują podobne nastawienie.
Dziękuję za te słowa, miło mi to słyszeć! historia Kaukazu dla mnie też jest bardzo interesująca, mam nadzieję dowiedzieć się o niej nieco więcej, jak będę w tym roku w Armenii!
wiesz, że to „mój” temat, więc co byś nie napisała to by mnie wciągnęło. Ale tak zupełnie obiektywnie to świetny tekst jest, więcej pisz takich!
Kami, dzięki za opinię! Będę się starać tworzyć więcej tekstów w podobnym tonie 🙂
A mnie sie tekst podoba, nie podoba mi sie tylko zdanie „Problemem jest tu – według mnie – nierozliczenie wojny i przenoszenie jej ciężaru gatunkowego na trzy strony: bośniacką, serbską i chorwacką, mimo, że oczywistym jest, kto do tej wojny doprowadził. ”
Nie zgadzam sie i nigdy nie zgodze sie na taka konkluzje, ze JEDNA strona jest winna. Bardzo mnie to zabolalo. jestem pol serbka, bylam w Belgradzie podczas bombardowania w 99 roku. jest to najtrudniejsza rzecz jaka spotkala mnie w zyciu, mialam wtedy 6 lat. Dlatego nie zgadzam sie, ze jedne strona jest tu winna. Mysle, ze w tym przypadku nie jest istotne kto jest winny, tylko jakie wnioski wszyscy z tego wyniesiemy. Tak samo jak ta JEDNA strona, zabijali, gwalcili i znecali sie inni, wiec uwazam ze Twoje zdanie jest naduzyciem.
Sanja, dziękuję Ci bardzo za wypowiedź, ale mam wrażenie, że wkładasz mi w usta słowa, których nie powiedziałam. Nie powiedziałam, że jedna strona jest winna.W moim tekście napisałam jedynie, kto do niej doprowadził, co nie jest tożsame z winą. Podczas żadne wojny nie ma ściśle biało-czarnych kwestii, bo mamy wiele przykładów, kiedy ofiary wykorzystywały okazję, by z nawiązką zemścić się na swoich wcześniejszych oprawcach. Tak samo podczas wojny bałkańskiej – każda strona ma swoje za uszami i nie bronię ani nie potępiam tu żadnej z nich. Co do jednego się zgadzam – należy wyciągnąć z wojny odpowiednie wnioski i starać się łagodzić antagonizmy, by podobna sytuacja nie miała miejsca w niedalekiej przyszłości. Za to nie rozumiem dlaczego wspominasz tu o wydarzeniach z 1999 roku – mimo, że bardzo współczuję Ci tego, co się wtedy wydarzyło – nie mają one związku z tym o czym piszę. Pozdrawiam!
Szanowana Pani,
Niezwykle ciekawy artykuł. Niestety bardzo mi zabrakło jeszcze jednej opinii Serba lub Serbki. Zajmuje się naukowo dziejami Bałkanów. Był na Bałkanach gdy trwał konflikt i mam tam wielu przyjaciół w Sarajewie, Zagrzebiu, Belgradzie i innych miastach. Dla mnie była to wojna wszystkich z wszystkimi. Żadna ze stron nie jest bez winy. Mieszkańcy b. Jugosławii są niewolnikami swoich demonów. Dali się zmanipulować jak wielu Słowian kilku sprytnym bandytom i Zachodowi. Jeśli szukamy odpowiedzialnych za tragedię Bałkanów musimy ich poszukać w zaciszu politycznych gabinetów Bonn, Wiednia, Paryża i Watykanu. Tam żyją lub żyli prawdziwi zbrodniarze odpowiedzialni za okropności wojny. Żadna z Pani przyjaciółek nie wiedziała co robił w Sarajewie z kobietami lub dziećmi miejscowy watażka Prazina i jemu podobni bandyci w służbie Izetbegovicia za nim ten ostatni ich się nie pozbył. Jakoś nikt nie wspomniał o Oriću prawdziwym złoczyńcy i zbrodniarzu oraz mudżahedinach z tzw. islamskich brygad. Nikt na świecie nie widział ukrzyżowanych Serbów, Serbek i Bośniaków przez bandytów z HOS-u. I innych okropności, które były udziałem z kolei Serbów. Ale to tylko Serbowie w oczach opinii publicznej pozostali rzeźnikami Bałkanów”. Zmanipulowano historię Jugosławii i dzisiaj nikomu nie chce się wrócić do naprawienia tego zła, a tylko katharsis może uzdrowić tę sytuację. Bolesne wyjaśnienie okoliczności wszystkich wydarzeń. Rozumiem jak inny lęki i traumę Pani przyjaciółek. Może mi Pani wierzyć, że to co się widziało i przeżyło na Bałkanach w tamtych latach pozostaje na całe życie. Należy o tym pisać i mówić. Uważam, że poznanie prawy o tych wydarzeniach pomoże a nie zaszkodzi. Życzę Pani powodzenia. Będę od czasu do czasu zaglądał na Pani stronę. Pozdrawiam Panią
Z wyrazami uszanowania
Andrzej Krzak
Przeczytane! Dzięki, bardzo ciekawe…
kamila! może Ty będziesz wiedziala. jadę w niedzielę na tydzień do sarajewa i tak szczerze, to kompletnie nie wiem jak się zachować. czytalam dużo o wojnie na bałkanach, czytalam o tym, co się działo w oblężonym miescie, czytałam o srebrenicy, keratermie, opieszałości onz i czytałam o obecnych nastrojach w kraju.
ale nie wiem jak mam czytać ludzi i miasto – boję się, że na wszystko i wszystkich będę patrzec przez pryzmat wojny, ale czy boszniacy tego chcą? chcą o tym rozmawiać? czy chcą po prostu żyć? nie chce nikogo ciągnąc za język, ale chcę też, żeby osoby z którymi rozmawiam wiedziały, że ja wiem i jestem świadoma wyrządzonej im krzywdy.
albo inaczej: czytałam kiedyś reportaż o współczesnym oświęcimiu, którego mieszkańcy, zwłaszcza młodzi, mieli serdecznie dosyć odmieniania przez wszytskie przypadki słowa ‚oboz’. obóz obozem, ale oni chcą żyć, mieć dobre drogi, boisko przy szkole i miejsce gdzie mozna sie napić piwa. a jak jest w sarajewie?
hmm… w Sarajewie jest tak, że ta wojna z jednej strony gdzieś tam wisi, a z drugiej jest bardzo daleko. i tak samo z Sarajlijami. jedni w co drugim zdaniu nawiążą do wojny, a inni, choćbyś z nimi tydzień spędziła, nawet się nie zająkną. każdy w tej wojnie stracił kogoś z rodziny, niektórzy sobie z tym poradzili i zamknęli rozdział, inni dalej nie mogą o tym zapomnieć (raz jeden przypakowany bośniak mi opowiadał swoją rodzinną historię i rozpłakał się przy tym jak dziecko).
u mnie było trochę inaczej, bo mówię po bośniacku, więc w większości ludzie od razu zakładali, że wiem, co się działo w temacie. myślę, że w rozmowie zawsze możesz wspomnieć, że jesteś z tego samego kraju co Ewa Klonowski. jeśli ktoś będzie chciał pociągnąć temat, to wtedy to zrobi.
udanego wyjazdu do jednego z moich ulubionych miast na świecie!